piątek, 30 października 2015

17 Istnień

Istnienie 7
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 2
˜˜*°°*˜˜
30 października. 
Ćd  
Uczennica z pierwszej klasy
Czemu 17 istnień, każdy rok w moim życiu był jakby nowym istnieniem.
Każdego roku uczyłam się czegoś nowego – doświadczałam – czasami były to bolesne doświadczenia, jakby naznaczone wcześniejszym okresem bardzo bolesnych strat.
Czasami były to zabawne chwile pełne dziecięcej beztroski – niewymuszone jakimkolwiek nakazami. Pierwsze 6 lat były latami pozornej opieki. Babcia nie czuła się za mnie odpowiedzialna, bo mama mieszkała z mami, ale niestety jej udział w faktycznej opiece nade mną był raczej symboliczny. Tak naprawdę najwięcej czasu spędzałam z Januszkiem

Dianą
Często zwracam na to uwagę, że babcia JAKBY/celowo tak to napisałam/nie uczestniczyła w moim wychowaniu, ale wbrew pozorom dawała mi cudowny przykład swoją osobą. Pokazywała mi zdjęcia rodziców takie jak to 
i zawsze dobrze o nich mówiła.
Pokazała mi, jak realizować marzenia, co to jest umiejętność pozyskiwania ludzi w sposób przyjazny do naszych działań. Pokazywała, czym jest pasja i jak ona nas uskrzydla. Nauczyła mnie zaufania do świata i ludzi.
Dawała mi wędkę i ode mnie zależało, co ja z nią zrobię.
Miała też wady oczywiście, brakowało jej czułości, wylewności, nie okazywała smutku, otrząsała się i żyła dalej nawet przy niepowodzeniach. Bez trudu przychodziło jej rozstawanie się ze zwierzętami.
Miała jednak serce na dłoni dla wszystkich, którzy tego potrzebowali - zawsze, ale nie rozczulała się.
Jeśli dziś miałabym porównać dwie siostry ciocię i babcię, /które notabene się nie lubiły, choć ciocia bardziej niż babcia/, pewnie nie powinnam tego robić – może, zatem tak to zrobię.
Babcia była bardzo szczera, niczego nie udawała a przede wszystkim/chyba/niczego nie robiła z wyrafinowania.
To warto przeczytać;

Nie chodziło jej o to by zapewnić sobie prywatnie jakieś korzyści z tego, co robiła dla innych.
Nie oczekiwała wdzięczności, nie wymuszała jej fochami.
To tak ogólnie.
Nie kalkulowała, co będzie jak zrobi to czy tamto.
Szanowała każdego człowieka, nawet menela z każdym porozmawiała kulturalnie jak ją zagadał. Nigdy, przenigdy nie gardziła ludźmi zawsze tłumaczyła ich niepowodzenia, uważała, że każdy nawet jak upadnie może się podnieść i zabłysnąć jak gwiazda. Wierzyła w człowieka i nigdy przy mnie nie mówiła, że ktoś jest wredny, że próbuje mnie oszukać, czy wykorzystać. Czasami mówiła jakieś takie swoje powiedzenie i dawała mi szansę bym rozwijała swoją inteligencję.
W sumie rozmawiałyśmy praktycznie tylko w soboty i niedziele, gdy nie pracowała. Piekła wtedy dla mnie kruche ciasteczka – sama ich nie jadła. Mama jak jeszcze była zachowywała się trochę jak rozpieszczona nastolatka, której wciśnięto na siłę opiekę nad młodszą siostrą.
Od czasu, gdy mama wyjechała ciocia przychodziła do nas zawsze z fajnymi prezentami dla mnie. A to kupiła mi narty, później łyżwy. Uszyła piękne aksamitne chabrowe sukienki dla mnie i kuzynki, przywiozła mi duży rower. Nie mogę powiedzieć dbała o mnie i mój sportowy rozwój. Może też chciała złagodzić mój ból po stracie mamy. Uważała, że prezenty będą takim substytutem miłości.
Od pierwszej klasy podstawówki zabierała, mnie, co roku na wakacje
i jeździła ze mną na miesiąc do mamy do Dziwnowa. Miałam to wszystko, ale dalej nikt ze mną nie rozmawiał tyle ile bym chciała, nie czuł potrzeby, żeby mnie przytulić a tym bardziej powiedzieć mi, że mnie kocha.
……………………..
Powiesz jak się kogoś nie kocha to się nie robi dla niego tego wszystkiego.
Byłam sierotą, moi koledzy często mi to przypominali, potrzebowałam czułości jak każde pisklę.
Potrzebowałam skrzydła tej kwoczki, która przygarnęłaby mnie i pokazała, gdzie jest ciepło.
Nie uwierzysz chciałam usłyszeć bicie serca drugiego człowieka. Oddałabym i rower i te narty za pocałunek i przytulenie i powiedzenie.
Jesteś dla mnie, najważniejsza – kocham Cię.
Oczywiście, każdy powie „a Hanka Twoja koleżanka, miała ojca szewca, który pił i lał ją szewskim pasem codziennie”. Nie wiem, czy gdziekolwiek jeździła na wakacje. To prawda – nie miałam najgorzej ja to wiem. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby mój ojciec nie umarł, też rozpiłby się i stoczył i kto wie jakby mi wtedy było.
Jednak moja rodzina, to byli ludzie światli, wykształceni. Ciocia bardzo przywiązywała wagę do tego czy ktoś jest inteligentem czy „Burkiem”, kiedyś tak o kimś powiedziała. Z Burkiem, nie należało się zadawać mogły z tego wyniknąć tylko nieszczęścia. Ona nawet rozmawiać nie chciała z prostymi ludźmi.
Czasami musiała, jak przychodzili do szkoły dowiedzieć się o postępy w nauce swoich dzieci, wtedy zawsze była wkurzona.
Ja początkowo myślałam, że jak będę dla wszystkich bardzo grzeczna, to oczywiście ZASŁUŻĘ na profity. Może mnie ktoś przytuli, da cukierka czy zwyczajnie uśmiechnie się do mnie. Pierwszy rok po wyjechaniu mamy, stracie Januszka i Diany był straszny, ze względu na szkołę i moich niby kolegów. Ciągle zadawali mi pytania, na które nie chciałam i nie umiałam odpowiedzieć. Jedno wielkie, DLACZEGO. Koleżanki odsuwały się ode mnie, koledzy wyśmiewali mnie. Kierowniczka szkoły chciała dobrze zawołała mnie do siebie i kilkoro innych dzieci i uraczyła nas takim tekstem. Jesteście albo sierotami, albo półsierotami, albo pochodzicie z domów, gdzie się nie przelewa. Komitet Rodzicielski ufundował Wam prezenty. To było jakoś w 1 klasie przed gwiazdką. Do naszej szkoły chodziły też dzieci z Domu Dziecka, który był prawie po drugiej stronie ulicy. Dostałam wtedy cudną błękitną kurtkę, której prawie nigdy nie zakładałam. Pamiętam jak wróciłam do przedszkola poszłam do babci gabinetu i ryczałam jak wół na granicy, że już teraz wszyscy będą mówili, że jestem sierotą, a ja przecież, o czym babcia nie wiedziała wymyślałam jakieś niestworzone historie o moich rodzicach. Wyszłam na kłamczuchę, bardzo mnie to bolało. Później Sabina i Hanka moje jedyne niby kumpele. Ciągle kazały mi robić jakieś rzeczy, których ja zupełnie robić nie chciałam. Kazały mi kraść w sklepie, żebym niby wkupiła się do ich paczki. Same kradły z dużą wprawą. Ja miałam pieniądze z babcinej szuflady i nie miałam potrzeby kraść, ale ich to nie satysfakcjonowało. Miałam być odważna. Matko słodka jak sobie przypominam, co one wymyślały to aż mi ciarki jeszcze dziś przechodzą. Chodziły nad tory tam ponoć przychodził jakiś stary facet i obiecywał im piękne materiały za to, że zdejmą przy nim majtki i pozwolą się dotykać. Pamiętam, że wtedy wściekłam się i powiedziałam im, że nigdzie z nimi nie będę chodziła. Okazało się jednak, że zasłużyłam na zemstę. Namówiły jakiegoś chłopaka, żeby dał mi nauczkę i ten mało mnie nie zabił, bo uderzył mnie z drugiej strony ulicy sporym kamieniem w ciemię. Później opowiadały w klasie, że to ja je namawiałam na to zdejmowanie majtek a to ponoć był nauczyciel matematyki z wieczorówki, która też była po drugiej stronie Pułaskiego. Byłam przerażona. Szantażowały mnie, że jak ukradnę dla nich po jednym złotym pierścionku, babci czy cioci to dadzą mi spokój. Poszłam wtedy do cioci i jej wszystko opowiedziałam. Wiesz jak to się skończyło??? Ciotka i babcia zrobiły naradę a po niej wzięły sarnią nóżkę z takimi rzemieniami – prezent od taty Januszka i postanowiły sprać mi tyłek. Byłam wtedy w pierwszej klasie. Za uczciwość i szczerość chciały mi złoić skórę. Jak się połapałam, co się święci wlazłam pod babcine małżeńskie dębowe łoże ryczałam, rzucając na nie różne nieparlamentarne określenia i wyjść nie chciałam. Powiedziały, że kara mnie nie minie choćbym tam nawet tydzień leżała one poczekają. Później wpadły na pomysł, żeby rozsunąć łóżka, bo uznały, że tak łatwiej mnie wyciągną. Minęło trochę czasu, rozczepienie łóżek nie powiodło się na moje szczęście a w sumie machając tą dyscypliną pod łóżkiem parę razy mnie zahaczyły- ja oczywiście darłam się jak obdzierana ze skóry. W końcu wpadły na kolejny pomysł, że jak przysięgnę im przed mosiężnym Chrystusem ukrzyżowanym, który stał u nas na kredensie, że nigdy więcej nie będę rozmawiała nawet ani z Hanką ani z Sabiną, to tym razem mi wybaczą to nieszczęsne koleżeństwo. Rada, nie rada musiałam przysiąc i sprawa się zakończyła, nie było już żadnej rozmowy na ten temat. Ja oczywiście przysięgę dotrzymywałam do końca roku, ale z Nowym Rokiem musiałam mieć jakieś koleżanki. Bo jak bez koleżanek żyć. Nawet przez moment kolegowałam się z Mirą bardzo fajną dziewczyną – mocno pulchną, więc też nie mogła przebierać w koleżankach, Niestety Mira mieszkała w Ksawerowie i po lekcjach miałyśmy do siebie za daleko.
Czy to zdarzenie uczuliło jakoś ciocię czy babcię uważam, że nie. Wybrały najmniej pedagogiczny sposób na załatwienie sprawy i miały czyste sumienia, że nie zostawiły tematu odłogiem. Mnie zaś nauczyły, żeby nigdy o niczym im nie mówić, bo źle się to dla mnie skończy.
 Ćd     
 Czemu o tym wszystkim piszę. Nie chodzi mi wcale o dzieci sieroty, te, które z jakiegoś powodu nie mają rodziców fizycznie. 
Czasami mają komplet, ale rodzice zwyczajnie nie mają dla nich czasu, albo wyjeżdżają za pracą bez dzieci i wtedy dobrze by było by, choć babcia, znalazła czas, by je przytulić i powiedzieć im coś miłego. 
Każde dziecko z wielu powodów zasługuje na to by czuć się kochane. Gdy tego nie zazna w dzieciństwie, nie będzie umiało tego oddać swoim dzieciom i tak rosnąć nam będą tzw. sieroty społeczne.
……………………………..
W pierwszej klasie nie pojechałam do mamy na Święta Bożego Narodzenia, bo w październiku urodziła braciszka, więc ciocia z babcią uznały, że nie można mamie przysparzać dodatkowego kłopotu. 
Tym bardziej, że z listów mamy jak sądzę, nikt mi tego wprost nie powiedział, wynikało, że z nowym 7 lat młodszym mężem nie za bardzo jej się układa.
Co tam się działo nie wiedziałam, ale babcia cały czas jej wysyłała paczki żywnościowe. 
Mama, mimo, że nie pracowała miała całą moją bardzo dużą rentę po ojcu. Ja, co prawda tego wtedy nie wiedziałam, bo dowiedziałam się przypadkiem jak skończyłam 18 lat i trzeba było wysłać jakieś zaświadczenie o tym, że kontynuuję naukę, żeby renta mi nie przepadła. Wtedy się zeźliłam i powiedziałam sama mamie, iż uważam, że już najwyższy czas, żeby renta zaczęła przychodzić nie tyle na mój adres, co trafiała do mnie. 
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ta renta była wyższa od pensji gołego etatu cioci w szkole.
…………………………
Dziś wiem, czemu mama mimo wszystko finansowo sobie nie radziła, bo młody mąż zabierał jej wszystkie pieniądze, nawet moją rentę. 
W każdym razie ona tak twierdziła.
Ja bardzo za nią tęskniłam i martwiłam się o nią i o braciszka. Pamiętałam te zbójeckie oczy jej męża.
Pamiętam też Wigilię w naszej rodzinie. Zawsze była u cioci, siostry babci. 
Tam do niej na Reymonta zjeżdżała się cała rodzina. 
Wujostwo ze Starówy. Fabrykanci mający dużą fabrykę kap i czort wie, czego jeszcze firma nazywała się Suwary i dotąd jeszcze pod tą nazwą funkcjonuje, choć już zmieniła właścicieli. Wujek Adaś brat babci jego żona moja chrzestna i 2 ich dzieci Anka starsza ode mnie o 4 lata i Bogdan starszy chyba o 5 lub 6. Dziadziuś, czyli wujek Franio z Adelcią i córką Danką 3 lata młodszą ode mnie – ciocia panienka i babcia ze mną. 
Nie lubiłam Wigilii, bo wszyscy byli tacy sztuczni, ja zawsze dostawałam jakieś okropne prezenty, bo ciocia jak mi coś kupowała, to w tajemnicy przed resztą swojego rodzeństwa, które wyraźnie uważało mnie za coś gorszego i twierdziło wręcz, że szkoda we mnie inwestować.
Kochał mnie Franio, co do tego nie miałam wątpliwości, choć psychicznie stłamszony przez rodzeństwo nie potrafił się im przeciwstawić. 
Od fabrykantów dostawałam zawsze jakieś sfilcowane ciuchy po Ance. Reszta to było byle, co takie prezenty typu mydło na tzw. odwal. 
Siedziałam tam zawsze zamknięta w sobie i zastanawiałam się jak Wigilię spędzałabym gdybym miała obojga rodziców. 
To były zawsze bardzo smutne myśli i nie raz łzę wewnętrzną uroniłam, bo nie chciałam IM pokazać, że jestem nieszczęśliwa. Uważałam, że jak babcia mówiła „syty głodnego nie zrozumie”. Babcia zwykle kupowała mi jakąś książkę, co nie raz mnie cieszyło, ale czasem kompletnie nie trafiała w mój gust.

Wracałyśmy nocą od cioci a ja zastanawiałam się jak mama i mój nieznany jeszcze braciszek spędzili tę Wigilijną kolację. 
Miałam 7 lat i martwiłam się o innych. Poprosiłam babcię, żebyśmy zadzwoniły do mamy, bo my miałyśmy już telefon, ale okazało się, że mama nie miała, można było dzwonić z tak zwanym przywołaniem na pocztę, ale babcia siadła ze mną i napisałyśmy list do mamy w pierwszy dzień Świąt. Wtedy też pokazała mi jak się wróży z kart Tarota. Wywróżyła, że mama wróci do nas z dwoma chłopcami za kilka lat i rozstanie się, z mężem. Wtedy zapytałam, czy nie można by tak zrobić, żeby wróciła wcześniej. Babcia powiedziała, że Tarot wie wszystko najlepiej i żebym się o nią nie martwiła. 
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby babcia wróżyła z kart. 
Ćd     
 Pytałam babcię czasami o wojnę. Jak to było i czy wojna była straszna. Babcia opowiadała dość zdawkowo, ale z tego, co mówiła rodzina miała do niej pretensje, bo była sanitariuszką i jak tylko gdzieś bombardowali ona tam biegła i opatrywała rannych. 
Pytałam, czy się bała – tak, ale ktoś musiał wtedy pomagać ludziom. A mama przecież była jeszcze dzieckiem? 
Mieszkałyśmy na Reymonta tam była babcia Julia i ciocia zawsze w domu. Mama miała 12 lat jak wybuchła wojna. Była już rezolutną dziewczynką. Kiedyś widziałam mamy zdjęcie z okresu wojny. Wglądała na nim jak prawdziwe dziecko wojny. Okropnie. 
Ja też nie byłam ubierana jakoś fajnie. Nawet moje kumpele miały ładniejsze rzeczy. Sama babcia ubierała się pięknie – miała drogie i z ładnych materiałów bluzki. Mnie zawsze wszystkiego brakowało. Czasem babci mówiłam, że chciałabym to czy tamto. To ona odpowiadała mi idź do cioci niech Ci kupi a ja jej oddam pieniądze. W sumie do łażenia po drzewach nie były potrzebne jakieś ekstra ciuchy. 
Wtedy latem dziewczynie nie wypadało chodzić w spodniach. Sukienki do łażenia po drzewie były okropne. Kiedyś jak poszłam narwać bzu na babci urodziny zaczepiłam się przy schodzeniu spódnicą o gałąź i zawisłam nad ziemią, spódnica się darła a ja czekałam, kiedy spadnę z kwiatami na ziemię. Jak już spadłam tak wyglądałam, że nie mogłam sama zanieść babci kwiatów, tylko wysłałam z nimi przedszkolaki. 
Kiedy przeczytałam w pierwszej klasie Dziadka do Orzechów Hoffmanna - Fred i Klara byli jakby mną i Januszkiem. Przypominałam sobie wspólnie spędzone chwile i zaczynałam żyć w świecie książkowej wyobraźni – pamiętacie ten tekst „Ojciec chrzestny opowiadał mi o pięknym ogrodzie i o wielkim jeziorze, po którym pływają wspaniałe łabędzie ze złotymi naszyjnikami i śpiewają prześliczne pieśni. A potem wychodzi mała dziewczynka, staje nad jeziorem, woła łabędzie i karmi je słodkim marcypanem.” Wyobrażałam sobie taką cudnie ubraną Basię i od razu miałam świadomość jak bardzo niepraktyczne są jedwabne suknie. 
Ja byłam raczej zwariowaną Joanną z „Błękitnego Zamku”, która ciągle gorszyła całą rodzinę.
……………………….
Szkoła i odrabianie lekcji to były niezbyt lubiane obowiązki. 
Nikt tego nie kontrolował, więc odrabiałam, co chciałam. 
Wszystko w sumie zależało od pani Włodarczykowej mojej wychowawczyni. 
Jak miała podejście i była miła, to ja po łebku, ale odrabiałam lekcje. Jak była taka niezbyt, co też jej się zdarzało lekcji nie odrabiałam. Jakoś nigdy mnie nie przyłapała do 3 klasy, że nie miałam odrobionych lekcji. 
Przez to, że sporo czytałam książek, byłam mistrzem w kłamaniu. To mi przysparzało kolesi, bo umiałam na poczekaniu wymyślać jakąś dość wiarygodną historyjkę na każdą okoliczność.

Miały one to do siebie, że najczęściej doprowadzały rodziców do śmiechu a wtedy zwykle każde przewinienie mogło się upiec. 
Już w 1 klasie prowadziłam w szkole na przerwach fakultety z aktorstwa - chodziło o to, jaką minę robić w określonych okolicznościach. Np. przy bólu zęba, jak zrobić opuchliznę i jak cierpieć, czy jak udawać nerwicę serca, jak symulować przeziębienie, jak udawać skręcona nogę. Stałam się praktycznie współczesnym personal trainer lub jak kto woli coach – okropne - albo po łacinie personalis lanistam. Dzieciakom było wszystko jedno jak je uczyłam i na jaki status społeczny wtedy zasługiwałam. Płaciły mi wdzięcznością, czasem cukierkiem, czy waflem amatorskim, bo te uwielbiałam albo owocami a ile przy tym było śmiechu. Najważniejsze zaś było, że zapominały o tym, żeby nazywać mnie sierotą
Ćd     
 Byłam na cmentarzu, teraz gotuję krupnik – bardzo go lubię. Jako dziecko bardzo lubiłam chodzić na cmentarz, bo babcia kupowała mi obwarzanki. Dzisiaj, gdy przechodziłam obok grobu mojej matki chrzestnej – tej fabrykantki ze Starówy przypomniało mi się takie zdarzenie. Na wakacje po pierwszej klasie pojechałam z ciocią w lipcu do Wolborza, na drugi miałyśmy jechać do mamy, ale okazało się, że mama nie bardzo chyba chciała, żebyśmy przyjechały. Napisała, że do końca sierpnia ma letników z Warszawy i nie będzie miała nas gdzie ulokować. Miała z nami też jechać Anka mojej chrzestnej, więc sprawa się wydała w całej rodzinie i ciotka Ircia postanowiła sobie, wziąć mnie do roboty przy przewijaniu nici na szpule. Miała niby babci coś za moją pracę zapłacić. Słyszałam na własne uszy jak przekonywała babcię i ciocię. „Nie dramatyzujcie, niech się sierota uczy ciężkiej pracy, bo taka przecież będzie jej przyszłość w fabryce kochane, w fabryce przy krosnach.”
Nie wiem, czemu ale i babcia i ciocia zgodziły się.
Byłam tak wściekła na Ircię, że postanowiłam zrobić jej bardzo wyrafinowany prezent. Babcia miała sporo czasopism literackich znalazłam w nim wiersz Cypriana Kamila Norwida pt;
 Sieroty
Czy widziałeś sieroty, co w nabrzmiałym oku
Gwałtem budzą wesołość, a ta, wysilona,
Na chwilę tylko błyśnie i po chwili kona,
Zanurzając się w łoże chmurnego obłoku?
Biedne dzieci! szczęśliwe, jeśli przy nich czasem
Ktoś o zmarłych rodzicach napomknie nawiasem,
Bo wtedy w młode serca taka lubość płynie,
Jak w lilie, które zaraz otwierają usta,
Skoro promień słoneczny spod chmur się wywinie.
Biedne dzieci! z was często zamożna rozpusta
Wyśmiewa się bezkarnie; a starsi tłumaczą,
Że to dobrze: "bo czemuż głupie dzieci płaczą ?"
I znów wchodzi Wesołość, jak gość nieproszony,
Lub jak polny fijołek zagmatwany w cierni,
Gdy zwiędną wkoło niego towarzysze wierni,
A on drży, patrzy, blednie, bo na wszystkie strony,
Dokąd tylko błękitnym okiem dojrzeć może,
Wszędzie wiją się, plączą, kolczyste obroże.
Lecz nie wszystkie sieroty są tak nieszczęśliwe...

Ja widziałem młodzieńca, co w okropnej nędzy
Dniem i nocą pracował, by dostać pieniędzy,
Pieniędzy! które swoim przeważnym ciążeniem
Przytrzymywały jego matkę na tym świecie.
Teraz zaś młody człowiek sam został, z wspomnieniem,
Że gdy matka konała,
Jego czoło uwiędłą ręką przeżegnała;
I tak mu było błogo jak po deszczu w lecie,
Lub jak gdyby przechodząc dotknął się anioła,
Który wieczorem stawa przy wschodach kościoła.
Widziałem jeszcze potem innego sierotę,
Jak w wygodnym powozie przebiegał ulice,
Śmiał się do wszystkich głośno, miał rumiane lice
I różne cacka złote.
Lecz on nie był sierotą; on w języku nowym
Nieutulonym w żalu się nazywa;
I tak to zwykle piszą w liście pogrzebowym,
Który krewnych, przyjaciół i znajomych wzywa.
Potem widziałem znowu młodego człowieka,
Od którego tłum ludzi pobożnych ucieka,
A gdy ku niemu oczy obróci łaskawe,
To całej ciżby tłumne, stuoczne spojrzenie
On przyjmuje jak gdyby rzucone kamienie!
Bo on jest dziecię nieprawe.
On, tymi spojrzeniami wciąż kamienowany,
Czuje wszystkie i mógłby policzyć, jak rany,
Więc gorzko płacze.
A chociaż ma rodziców, nie wie ich siedliska,
I nieraz bije czołem w pałac granitowy,
W którym nieznany ojciec na puchach spoczywa,
I nieraz z Losem wściekłe prowadzi rozmowy,
Gdy ten pięknie wschodzące nadzieje wyrywa.
Nieszczęśliwy! wpadł jako motyl do mrowiska,
Co na próżno wytęża poszarpane skrzydła,
Na próżno chce polepszyć to życie tułacze,
Bo go zewsząd nieznane obiegły straszydła,
I przy nim, na nim, siedzą,
Przed nim, za nim, się wleką,
I biedne ciało sieką,
I biedne życie jedzą.

W końcu spotkałem jeszcze dziwnego człowieka,
Który po swych rodzicach nie nosił żałoby,
Nie rozpaczał przy ludziach, nie chodził na groby;
Lecz czasem tylko jego zapadła powieka
Przyjmowała do siebie promyczek wesela,
A ten tak blado, drżąco spod rzęsów wystrzela,
Jakby się od księżyca nauczył mrugania.
Ten człowiek od pierwszego z światem przywitania
Był bardzo nieszczęśliwy, ale się nie zrażał,
Patrzył w niebo i, pełniąc swoje obowiązki,
Na ziemię mało zważał.
On nawet w drobnych rzeczach był prześladowany,
Jakby go los trefnisiem dla siebie uczynił;
On często cierpiał potwarz, choć nic nie zawinił;
On, pragnąc zerwać różę, rwał ostre gałązki...
Ten więc człowiek, sierota, od nieszczęść ścigany,
Patrząc w górę, ze świętym uśmiechem proroctwa
Mówił do mnie, że nie ma bynajmniej sieroctwa!
Ja zaś jakoś niechcący ku niebu spojrzałem,
A niebo było gwiaździste;
W gwiazdach więc tajemnicę tych słów wyczytałem,
Bo one tam wyraźne były, oczywiste;
Potem, gdy dusza swego skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło silnym, wonnym tchnieniem.
*
I wtedy to ja, wziąwszy mój łzawy różaniec,
Zmówiłem na nim pacierz - potężnym milczeniem.
*
Teraz zaś, widząc, słysząc tyle rzeczy nowych,
Do was biegnę, wam prawdy przynoszę kaganiec,
Wam, biednym bladym dzieciom z nabrzmiałą powieką,
Co samotne jesteście w tłumach pogrzebowych,
I samotne musicie patrzyć na to wieko,
Które tak silnie serca wasze przyskrzypnęło,
Które przed wami wszystko na świecie zamknęło!
O, wy jesteście kwiatki, które Los szaleniec
Skręca, plecie, usiadłszy na najświeższym grobie,
Skręca, przędzie i plecie na torturach wieniec,
Aby nim dzikie skronie przyozdobić sobie."
Autor: Cyprian Kamil Norwid
Podkleiłam ładnie na kartonikach i napisałam „Dla mojej mamusi, chrzestnej za to, że tak dba o moją przyszłość ten oto wiersz w prezencie daję, bo biedna jestem i droższego prezentu podarować nie mogę”

Później napisałam jeszcze inny wiersz dla ciotki Irci, która nigdy od siebie nie dała mi żadnego prezentu – no nie skłamałabym 15 lat po moim ślubie dała mi prezent ślubny zastawę na 24 osoby.
Ćd     
Miałam 7 lat gdy napisałam 1 swój w życiu wiersz
       Samotna
Nie widzisz, jestem sama
Porzucił mnie ojciec i odeszła mama
Został po nich wspomnień ból.
Nie, że ich przy mnie nie ma,
lecz, że nie powiedzieli nawet dowiedzenia
Wiem, że byli cudowni,
że byli wspaniali,
że niczego w życiu nigdy się nie bali.
Bardzo tęsknię za nimi i żal we mnie stale,
Że tata mnie nie przytuli,
nie powie wspaniale,
że mama gdzieś daleko
inne dzieci bawi
a mnie z bólu ciociu
serce bardzo krwawi.
Oczywiście nigdy jej tego wiersza nie dałam bo miała już u mnie dużego „ – ”
Za to przy snuciu nici w jej fabryce śpiewałam taką oto piosenkę z uśmiechem na ustach. 
Oj cholera była ze mnie nie zła

"Nie miała Basieńka ojca ani matki,
Ino miała oczy jako dwa bławatki,
Usta jak dwie wiśnie, liczka jak dwie zorze,
I na służbie była Basieńka we królewskim dworze.
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała w zimie od samego rana
Rąbać kłody drzewa na drobne polana,
I myślała sobie: «Jak zrąbię te kłody,
Któż przy ogniu się ogrzeje? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała latem w gorące południe
Iść po jasną wodę z konwiami pod studnię,
I myślała sobie: «Jak naniosę wody,
Któż się to w niej będzie kąpał? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I co noc musiała szorować na czysto
Szczerozłote schody, podłogę srebrzystą,
I myślała sobie: «Jak wymyję schody,
Któż to po nich będzie chodził? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
— Gdy na łowy jechał z dworskimi i z psiarnią,
Wychodziła Basia na strych nad piekarnią.
Wyglądała za nim dymnikiem ze strychu,
Płakać się jej czegoś chciało — po cichu, po cichu —
Oj Basiu, Basieńko!"
***
Czasami jak było mi bardzo smutno czytałam wiersze Marii Konopnickiej. Przeczytajcie ten jest piękny.
„Bez dachu
Noc się podniosła, cała w mgłach i bieli
I srebrnem tchnieniem owiała stolicę,
I brylantowych iskier błyskawice
Roztliła w śniegów pościeli.
Kto miał ognisko własne i ramiona,
Co go czekały jak pieszczot ponęta,
Mówił do nocy tej "błogosławiona!"
Kto nie miał, mówił: "przeklęta!"
A takich głosów było, ach! tysiące...
A wszystkie z zimna i zwątpienia drżące,
A wszystkie dziwnie przeraźliwe w ciszy...
O gwiazdy l czy Bóg je słyszy!
Patrzycie blade i ja patrzę blada,
Wicher się zrywa, śnieg zawiewa drogę,
O gwiazdy! jeśli która odpowiada,
Ja was dosłyszeć nie mogę!...
* * *
O nocy srebrna! o nocy królowo!
Ty masz żelazne dla nędzarzy berło...
A mglistą szronów zasłonę nad głową
Spinasz zastygłych łez perłą.
O nocy! czyliż gwiazd twych jasnych z nieba
Pragnie ta ciżba wy bladła i skrzepła?
Przez litość, słuchaj! wszak oni chcą chleba -
I tylko troszeczkę depta!
Ach l gdybym była tobą, o królowo!
Największy brylant co w lazurach świeci,
Dałabym nędznym w tę zamieć śniegową
Na chleb i ogień dla dzieci...
I wiem, ze niebo nie byłoby bledsze,
Gdyby za jedne tę gwiazdę w błękicie,
Jasne źrenice, gdrie znów wskrzesło życie,
świeciły łzami w powietrze...
O nocy! idziesz cicha, lodowata,
Nad czołem twojcm akray śniegów korona;
A twoja srebrna, ciężka, długa szata,
Całunem jest - dla miliona.
* * *
Przed bramą, w której płonęły latarnie,
Stanął chlopczyna w tę mroźną zawieję.
Biedny! on myślał, ze mur go przygarnie,
że go ten kamień ogrzeje,
Lecz stróż drzwi zamknął na rygle i naraz
Łzy się dziecięce, jak perły rozsnuły...
- "Gotów ta zmarznąć, a potem ambaras
Dla wszystkich .. śledztwo... cyrkuły!"
Chtopczyna odszedł, płacząc. Tam, w oddali,
Widać świątyni granitowe mury...
A ponad nimi mgła bladych opali,
A wyżej - lodowe chmury
I krzyż. Sierota uklęknął przed progiem.
W powietrzu, szronów latały dyamenty...
Chciał wejść, lecz kościół szczelnie był zamknięty
Razem z litością i z Bogiem.
Ach! gdyby Chrystus tu przebywał z nami,
Wiem, żeby chodził ciemnemi nocami
I zbierał głodnych zziębniętych nędzarzy
I tulił u awych ołtarzy.
* * *
Skostniałe dziecię szklanemi oczyma
Patrzyło w niebo, gdzie mleczna lśni droga:
Chciało się skarżyć, lecz matki już nie ma,
Mówiło zatem do Boga:
- "0jcze nasze... Jakto, o synu królewski!
Ojca twojego narody zwą Bogiem,
A ty, wpatrzony w ten pałac niebieski,
Konasz, bez dachu, za progiem?
"0jcze nasz" mówisz... a czyim ty bratem?
Czy tych, co w zbytku umarłą tkwią duszą,
I głośnym pełnych puharów wiwatem
Gasnące jęki twe głuszą?
"0jcze nasz!..." Boże! czy słyszysz to dziecię,
Co usta z nędzy zbielałe otwiera?
Ach! ono wierzy, żeś ojcem mu przecie,
I z wiarą taką umiera!
* * *
Dziecię mówiło pacierz... mgła srebrzysta
Z tchnieniem ust jego lekko się rozwiała,
Zrazu gorętsza i błękitno biała,
Później - dziwnie przeźroczysta,
Wreszcie zanikła. W pół otwarte wargi
Przestały szeptać modlitwy i skargi...
Wobec ciemnego milczącego gmachu,
Dziecię skonało bez dachu.
Maria Konopnicka 
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj.

czwartek, 29 października 2015

17 istnień.

       Istnienia 1-6      
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 1
˜˜*°°*˜˜
29 października.
 視力。
31.12. 2004

Stała w otwartym oknie jak przeznaczenie.           
Patrzyła w przestrzeń daleką i niepojętą.               
Pod oczami miała cienie nieprzespanej nocy.       
Była smutna i nieobecna.                                   
Tylko ta gwiazda przed świtem
świeciła jeszcze dla niej.
To wiedziała
ale już jej nie pragnęła,
ani jej ani niczego innego.
Wiatr dmuchnął mocniej
i widziałam jak odrywa się od parapetu
jak zaczyna szybować…, w marzeniach
nad górami, lasami nad... czasem,

który właśnie skończył się dla niej.
bajsza
    Matko droga weszłam do POEMY, żeby podpisać swoje wiersze imieniem i nazwiskiem i mało nie padłam - uwierzycie 11 lat temu wstawiałam tam swoje wiersze. 11 lat to przecież cała wieczność.
Piszę tam o sobie, że jestem no może nie dosłownie, ale w tym stylu „gorącą trochę szaloną 40 tką”.
Byłam wtedy zakochana i może, dlatego odważyłam się te wiersze wyciągnąć z szuflady. Oszlifować je, przypomnieć sobie te chwile, gdy je pisałam i przeczytać je mężczyźnie, którego niespodziewanie pokochałam. Później, gdy pozwolił mi niektóre ilustrować swoimi zdjęciami zdecydowałam, że pokażę je i innym
Rany Boskie sama sobie nie wierzę.
………………………………
A dzisiaj wysmarowałam list do jednego takiego chyba 70 letniego chórzysty, bo mnie zeźlił tym, co o sobie napisał. Okropnie się zmieniłam, od czasów pisania tych wierszy. Straszne – życie weryfikuje nasze poglądy.
……………………………
Ktoś kiedyś po przeczytaniu jakiegoś fragmentu tego bloga – skwitował „Masz skłonności do obnażania się” – mój komentarz na tę uwagę - ekshibicjonizm psychiczny – czy to prawda?
……………………………
Prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i o wiele bardziej trudna do zrozumienia.
Nie wiem czy macie świadomość, że o charakterze człowieka decydują jego doświadczenia z młodości czasem bardzo wczesnej młodości dokładniej z dzieciństwa.
Dlatego jest np. bardzo ważne, by matka karmiła własne dziecko piersią.
Ten kontakt ciał matki i dziecka, tej maleńkiej kruszynie daje jakby wieczne poczucie bezpieczeństwa, które później będzie procentowało, gdy życie da mu w kość.
Późniejszy czas też jest ważny, dzisiaj to wiem jak bardzo i czy można to z czymś porównać.
Cena, jaką się płaci za samotność w dzieciństwie jest ogromna. W sumie trudno to w jakiś wymierny sposób ocenić.
……………………………
Zastanawiam się ile swoich tajemnic z dzieciństwa zdradziłam komukolwiek.
Gdybym się obnażała, powinnam napisać najpierw o bardzo wielu często wstydliwych sprawach właśnie z dzieciństwa.

Więc nie mów mi proszę, że się obnażam.
Tak naprawdę nigdy dotąd nie pisałam o tym, co przeżywałam wtedy, gdy byłam jeszcze pisklęciem i teraz, gdy niby dorosłam. Wiem to dziś, że właśnie przez to, że nikogo nie obchodziło tak naprawdę, co się ze mną dzieje, nie dorosłam nigdy i już nie dorosnę.
Tak jak roślinka, którą za młodu się uszkodzi i nie zadba się o to, by ją naprawić…
Wiem na 100%, że o pewnych zdarzeniach nigdy nie napiszę, bo zwyczajnie wstydzę się tego do dzisiaj co się wtedy wydarzyło.
……………………………
 Próbowałam sobie przypomnieć najwcześniejsze chwile z dzieciństwa.
Pamiętam taki obrazek jak leżę na podłodze pod moim drewnianym łóżeczkiem, skulona mam może 2 lata i płaczę. Czuję się bardzo nieszczęśliwa, nie wiem, czemu. Boli mnie okropnie palec serdeczny u prawej ręki.
Pszczoła mnie ugryzła czy coś w tym rodzaju. Obok leży Diana srebrny owczarek kupiony, przez mojego ojca, po tym jak cyganki w biały dzień napadły naszą sąsiadkę z parteru.
Mama z panią Janeczką, kumpelą z naprzeciwka strzelają ze strzelby pana Tadeusza na podwórku w butelki i kompletnie nie przejmują się, że ryczę, aż się zanoszę.
Chcę umrzeć tak bardzo mnie boli a nikt nie próbuje mi nawet pomóc.
Tylko Diana patrzy na mnie swoją wierną mordką z ogromnym i nie udawanym współczuciem.
Wciskam się coraz głębiej pod łóżeczko i trafiam na coś miękkiego. To miękkie to różowy pluszowy aksamitny piesek. Mocno już sfatygowany ale w tej chwili niezwykle cenny. Mama później powiedziała, że to  tata mi go kupił jak skończyłam 2 miesiąc na takie niby urodziny.
Jak dzisiaj pomyślę to chyba właśnie wtedy poczułam pierwszy raz jak bardzo boli samotność.
代用品 Substytut 代用品
Uciekamy przed sobą w pół słowa,
zastygamy nieskończonym gestem.
Pozostaje nam twarzy połowa,
zimna skała na deszczu i wietrze.
A gdy noc przychodzi milcząca,
po omacku dłonią szukamy,
Odrobiny czegoś ciepłego,
lub miękkiego - tak jak aksamit.

Ten wiersz powstał wiele lat później, ale był naznaczony całymi latami uczucia takiej żebraniny o gesty, o czułe lub choćby serdeczne słowa, przypadkiem gdzieś skradziony uśmiech przeznaczony może dla kogoś innego, ale dający sercu substytut radości i poczucie sensu istnienia.
……………………..
Pamiętam, że wtedy przyszedł do mnie Januszek ukucnął przy łóżeczku i powiedział „wyłaź”. Mamy nasze już nie strzelają, bo Twojej mamie strzelba rozerwała się w rękach i ma podbite oko.
Okropnie się wystraszyły, co na tą rozwaloną strzelbę powie mój tata. Może nie tak składnie mówił, bo był chyba 2 miesiące młodszy, ale zrozumiałam dobrze, co mówi i jakoś mój palec przestał mnie boleć.
……………………..
Następne takie znów dość traumatyczne zdarzenie pamiętam jak byłyśmy z mamą w Łodzi u cioci Wikty.
Ciocia Wikta była wielką damą, nosiła na plecach zawsze srebrne lisy z takimi pyszczkami złączonymi nad ogromnymi piersiami.
Piękne jedwabne kolorowe sukienki, które uwydatniały jej dość obfite kształty. Bardzo dużo złotej biżuterii pierścionki z ogromnymi rubinami i szmaragdami – tak mówiła mama.
Ja się na tym wtedy nie znałam.
Pamiętam tylko, że w salonie stało pianino a na nim z 20 słoników z kości słoniowej od największego do najmniejszego i były za wysoko, żeby do nich się dobrać. Zawsze myślałam, że jak podrosnę buchnę jej choćby jednego i się nie pokapuje, ale ta myśl zrodziła się kilka lat później, gdy życie nauczyło mnie, że ludzie kradną i jak robią to sprytnie to nikt tego nie zauważa.
……………………..
Mąż cioci Wikty wujek Wacek był jakimś majstrem czy kierownikiem w fabryce Marchlewskiego, ciągle pracował i kupował cioci, co tylko się jej zamarzyło – to też opinia mamy. Nigdy go nie było w domu. Ja widziałam go tylko raz później jak byłyśmy z babcią na ich działce na Kałach i doznałam prawdziwego szoku, bo Wacek był malutki i szczuplutki, ciotka Wikta przy nim wyglądała jak amerykańska Statuła Wolności.
……………………..
Wtedy mało kto miał własne letnisko, więc dla nas była to wielka frajda do nich tam pojechać. Tak naprawdę to oni nie byli moim wujostwem, tylko ponoć Leszek ich jedyny syn był najleprzym przyjacielem mojego ojca – ponoć pasjami grali razem w karty, gdzie nie wiem o tym się nie mówiło, ale wiem, że zdarzało się im przegrywać spore pieniądze.
……………………..
Normalnie jeździłyśmy do niej zwykle we Wszystkich Świętych, gdy wracałyśmy z grobu mojego taty, żeby się zagrzać, bo mieszkała na Ogrodowej naprzeciwko fabryki Marchlewskiego w fabrycznych domach.
……………………..
Wtedy byłam mała, bo ciocia dała mi do zabawy cudną lalkę i posadziła mnie na kocu w kuchni, gdzie z mamą opowiadały sobie jakieś historie. Ciocia gotowała dla mnie mleko na takiej maszynce ze spiralami i ono zaczęło kipieć na podłogę.
Nie wiem ile miałam lat, ale nie więcej niż 3.
One gadały a ja chciałam wyłączyć tę maszynkę, żeby nie kipiało i pociągnęłam za kabel. Maszynka z mlekiem spadła na moją buzię……
Matko słodka, co się wtedy działo. Pamiętam, że ciocia tłukła jajka i przykładała mi na buzię białka, ja byłam taka spanikowana, że na początku nawet nie płakałam, dopiero później w tramwaju, gdy wracałyśmy do domu darłam się jak obdzierana ze skóry.
 Pamiętam, że mama mówiła mi tylko „sama sobie jesteś winna” i nawet wtedy mnie nie przytuliła.
Tak właśnie mówiła, gdy mnie tak okropnie bolała ta poparzona buzia. To cud od Boga, że nie mam żadnych śladów po tym poparzeniu. Nie poszła ze mną do lekarza tylko jak gdyby nigdy nic wiozła mnie tramwajem do domu
……………………..
O dziadku i białym piórku jak przyjechał z rowerkiem i kolczykami na moje 3 urodziny już pisałam.
……………………..
Jak dzisiaj oceniam moją mamę z tamtych czasów, to rozumiem ją, że była bardzo nieszczęśliwa, bo straciła męża w kilka lat po ślubie i szukała rozrywek, żeby zapomnieć ból jaki się z tym wiązał.
Miała zaledwie 23 lata, gdy to się stało.
Mama nie tylko straciła męża straciła też bardzo dostatnie życie w fabrykanckiej rodzinie, gdzie była przez ojca obsypywana drogimi i pięknymi prezentami.
Z dnia na dzień straciła bardzo wiele.

Zostałam jej ja - utrapienie, bo trzeba było myśleć, co będzie dalej.
To ja z tamtych czasów z Januszkiem
Nie pracowała kończyły się dawne zasoby finansowe.
 Małe dziecko zawadzało jej w ułożeniu sobie życia na nowo.
Do tego była kobietą, która w sposób fizyczny potrzebowała bardzo mężczyzny.
……………………..
To zrozumiałam dużo później. Poznała mojego późniejszego ojczyma, gdy wyjechałyśmy w 3 kę. Ja mama i ciocia do Dziwnowa na wakacje.
Miałam wtedy 4 lata i cztery miesiące.
Muszę jednak powiedzieć, że te niecałe 5 lat pamiętam tylko, jako traumatyczne zdarzenia.
Ucieczka z Januszkiem z domu do Łodzi do ZOO - to warto przeczytać
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-12-ucieczka.html
, rozwalenie kolana na płocie, gdzie wisiał kawał skóry z mojego kolana, były jakieś spacery do Parku to znam ze zdjęć raczej.
Wycieczka do kuzynów synów cioci Krysi do Łodzi.
Jednak w sumie nie czułam miłości mamy – te wszystkie zdarzenia były jakby zapewnieniem rozrywki mamie. Nie pamiętam, żeby mnie przytulała, żeby troszczyła się o mnie. Powiedziała kiedyś do pani Janeczki, „przebijemy jej uszy do tych kolczyków co dostała po babci.
Jak nie będzie za bardzo wrzeszczała, to może przebiję też sobie. W sumie boję się sama sobie przebić”.
Miałam wrażenie, że mam ją tylko na chwilę jakby do jakiegoś eksperymentu i tak faktycznie pewnie za chwilę zniknie.
O ojcu nie chciała ze mną rozmawiać w tamtym czasie. Jeśli czegoś dowiedziałam się to od babci lub obcych ludzi. Dziwne dla mnie było, że mama na krótko przed śmiercią ojca wyprowadziła się z cudnych mieszkań na Alejach Kościuszki u teściów i zamieszkała u babci. Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego tak się stało.
……………………..
Później z czasem czułam się jak zbędny balast. Musiałam stworzyć sobie swój świat, żeby dać sobie sama radę. Gdyby to było dzisiaj pewnie jak mantrę powtarzałabym.
„Jestem jedyna w swoim rodzaju.., wierz mi.
Wszyscy mają Mambę, ale nie ja. Nie należę do drużyny Actimela, nie posiadam 3-letniej gwarancji, ani gwarancji zwrotu kosztów, nie dodaję skrzydeł, nie znam Goździkowej, ze mną Ci się nie upiecze - choć nauczyłam się kłamać i wymyślałam kłamstwa dla koleżanek, żeby nie dostały w domu rżnięcia jak się spóźniały.
Nie gwarantuję uczucia komfortu. Dzięki mnie nie dostaniesz zniżki w Terranovie czy Trollu.
Minuta rozmowy ze mną nie kosztuje 5 gr, nie wygładzam ani nie redukuję swoich ani cudzych zmarszczek.
Mam więcej niż dwie kalorie, o wiele więcej niestety.
Nie jestem owocem Jogobelli, nie będziesz żuć mnie zdrowo, wcale nie dam się żuć nawet Piotrusiowi, który jest boski.
Przed użyciem nie wymagam zapoznania się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, ani kontaktowania się z lekarzem lub farmaceutą. To ja nie mam szans z pragnieniem, nie mam pięciu gwiazdek w crash-testach.
Nie trafiam celnie w silny ból, nie mam pomysłu na obiad, choć czasami coś mi zaświta i wtedy jestem mistrzem zrobienia super żarcia z niczego..
Nie posiadam napisu pod nakrętką, ani kolorowanki pod etykietą i niestety nie pochodzę z pierwszego tłoczenia. Wciąż nie wiem skąd się bierze Chocapic, nie wiem też, dlaczego Cini Minis są aż tak cynamonowe. Niestety nie rozpływam się w ustach, szybciej w dłoni jak czuła i zadbana. Poza tym nie brałam udziału w Tańcu z gwiazdami...Acha, jeszcze jedno: Nie znajdziesz mnie, w co piątej Kinder niespodziance.., więc ciesz się, że mnie miałeś okazję, choć poczytać”
……………………..
Wtedy jednak trzeba było się zakamuflować tak, by wszyscy dali mi święty spokój, bo wiadomo było, że dla mnie jak się później okazało na szczęście mama do swojego, życia mnie nie zabierze z wielu powodów.
Nie omieszkała, co prawda za zgodą babci i cioci jak sądzę zabrać moją rentę, po ojcu, bo ja byłam mała to i potrzeb nie miałam a babci całkiem się nieźle powodziło. 
Babcia została moim nieoficjalnym opiekunem, choć mama świetnie wiedziała, że babcia, choć kobieta światła i wykształcona kompletnie się do tego nie nadaje.
Kocha wyłącznie swoje przedszkole i tylko ono się dla niej liczy. 
Mama zabrała też praktycznie wszystkie cenne pamiątki po ojcu. Miała wynajęty cały wagon w pociągu, by przewieźć meble, dywany, chińską porcelanę, obrazy, radia, zegary, biżuterię, futra i inne precjoza. Później okazało się, że nie zauważyła pudełka z aparatem fotograficznym, notesem taty i śpiącą lalką chłopczykiem z wystawy sklepowej na Piotrkowskiej ubraną w koszulę nocną taką, jakie szyła firma dziadka i taty. Ich fabryka produkowała ekskluzywną bieliznę męską i koszule dla najbogatszych - artystów, fabrykantów i elity łódzkiej. Nie zabrała tych kilku drobiazgów, bo były wciśnięte w najczarniejszy kąt na szafie u babci. Może też, dlatego, nie zabrała, bo babcia pewnie zdążyła się już przywiązać do tych luksusowych rzeczy i pamiętam ich kłótnię, gdy mama ściągała z babcinych podłóg dywany i wyciągała srebrne zastawy z kredensu. Babcia krzyczała, że dla jakiegoś obcego „fagasa”/wtedy zupełnie nie znałam znaczenia tego słowa/ ogałaca dziecko z jedynych pamiątek po ojcu. Krzyczała też, że ona sama może mnie wychować póki żyje, ale te rzeczy powinny być dla mnie zabezpieczeniem finansowym, gdyby coś jej się stało. Miałam wtedy niecałe 6 lat, byłam już w 70 procentach sierotą, czułam się jak maleńki ogryzek, który najlepiej jest gdzieś daleko odrzucić, żeby się nie psuł w domu i nie pachniał zgnilizną. Czułam się okropnie, chciało mi się wrzeszczeć, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. Wrzeszczałam wewnątrz czułam jak ogromne łzy zalewają moje chude ciało, patrzyłam z góry na moje nieproporcjonalnie ogromne w porównaniu z chudziutkimi nóżkami kolana i widziałam jak wszystko rozmywa się w zapłakanych oczach w kolorowe plamy. Ściskałam tę lalkę i pluszowego pieska i tuliłam się do Diany, bo bałam się, że mi ją też zabiorą. Nie pamiętam jak długo to trwało. Babcia chodziła do przedszkola, a ja siedziałam z mamą całe dnie i patrzyłam jak ona pakowała część mojego świata, do ogromnych pudeł. Patrzyłam, z jakim zapałem i błyskiem w oczach, zabierała ode mnie wszystko, co mogłoby mi ją lub ojca przypominać. Czasami nawet myślałam, że robi to złośliwie. „Wiesz to futro z fok dostałam od Twojego taty, przed Sylwestrem, żebym mogła okryć się jakby było zimno na przyjęciu. Te kolczyki, zobacz z brylantami, ojciec dał mi jak miał się urodzić Twój brat. Nie pozwolił później mi ich nosić, bo uważał, że przyniosły mu pecha i jego ukochany synek umarł przy porodzie”. Byłam małym bardzo nieszczęśliwym dzieckiem a ona mówiła mi takie rzeczy. Zapomniałam o bracie, kiedyś o nim mówiła babcia. Nigdy nie chodziłyśmy na jego grób. Nikt nie wiedział, gdzie był pochowany, bo ponoć ojciec sam włożył go w małą białą trumienkę i taksówką zawiózł go na cmentarz chyba w Pabianicach i sam go zakopał. Później pojechał do Stylowej i postawił wszystkim obecnym kilka kolejek wódki, po czym wyrzucił na salę wszystkie pieniądze – mówiąc pijcie i bawcie się - ja pochowałem właśnie swojego pierworodnego syna. Całe to zdarzenie poznałam wiele lat później na imieninach cioci, teść mojej kuzynki był wtedy w tym lokalu i przy imieninowej wódce sytuacja mu się przypomniała.
Ani mama, ani babcia, ani nawet ciocia nigdy mi o ojcu nic nie mówiły. Panowała jakaś rodzinna zmowa milczenia na ten temat.
…………………………..
Wtedy, gdy mama się pakowała pamiętam, że cały czas siedziałam w jakimś kącie pokoju, gdzie to wszystko wkładała w pudła, siedziałam jak mysz pod miotłą, bo wiedziałam, że wkrótce ją stracę. Ją też…Pamiętam, że straciłam ostrość widzenia, chyba przez ten wewnętrzny płacz. Nie mogłam nawet jej wyraźnie zobaczyć, ale słuchałam jej głosu. Musiała czasem zerkać na mnie. „Nie martw się będziesz mnie odwiedzać w wakacje, ustaliłyśmy z ciocią Todzią, że będzie z Tobą przyjeżdżała jak tylko będzie mogła” Ciocię wtedy znałam z tego, że wchodziła do szafy jak była burza, bo tak się jej bała i z tego, że kiedyś zrobiłam w nocy kupę w jej bambosz, bo spała u nas zawsze jak ją ciotka Adelcia wkurzyła. Byłam wtedy za mała, żeby rozumieć, co się działo w mojej rodzinie, zresztą i dzisiaj już nie wiele z tego pamiętam. Był jednak taki okres jakoś przed tym wyjazdem do Dziwnowa, gdzie mama na moje utrapienie poznała tego jak babcia mówiła „fagasa”, że ciotka Todźka pomieszkiwała u nas. Było to coś w rodzaju szantażu na dziadku Franku, który wbity między młot a kowadło nie wyrabiał z tymi dwoma babami. Znaczy swoją żoną i siostrą, którą kochał nad życie. Obie się nie cierpiały, ciotka Todźka w szczególności żony wujka i jak wujek stawał w obronie żony ciotka odgrywała mu polkę z wyprowadzką z domu. Czekała aż wujek skruszy się, żonkę ustawi jak chciała i przyjdzie ją błagać by wróciła do domu. Była dla niego wyrocznią, rodzinną Pytią wszystko wiedziała najlepiej i wujek bez niej nie umiał funkcjonować. Był tak uzależniony od niej jak ona od papierosów Silezja. Pamiętam, że zawsze jak się zjawiała przynosiła mi jakiś fajny prezent. Była panienką zarabiała i czasami robiła innym prezenty. Wtedy byłam szczęśliwa, uważałam ją za osobę zupełnie bezinteresowną. Dzisiaj boję się nawet o tym pisać, bo zawsze jak tylko coś choćby pomyślałam nie po myśli cioci, przytrafiało mi się jakiś nieszczęście/między innymi pożar w moim domu z tym jakoś dziwnie wiążę/a Wszystkich Świętych mamy za pasem. Zatem zmieniam temat.
Siedziałam w kucki w babcinym pokoju, mój świat się rozsypywał na drobne ziarnka piasku. Nie było ratunku dla mnie, wiedziałam już, że zostaję u babci kochałam ją, bo była super, ale wiedziałam, że też nigdy mnie nie przytuli. W sumie nie wyobrażałam sobie rozstania z babcią, bez niej nie umiałabym wtedy żyć. Miałam Dianę, babcię, Januszka i reszta to już były same kłopoty. Jeszcze mama nie wyjechała a ja już martwiłam się o nią. Ja bardziej martwiłam się o nią niż ona o mnie.
Pamiętam, że jeszcze nim wyjechała ja już zaczęłam pisać listy do niej, takimi bardzo koślawymi literami, bo to przecież były moje początki pisania. Ukrywałam te listy pod kredensem u babci i martwiłam się, czy nie narobiłam w nich błędów. Babcia nie miała w domu słownika, zresztą jak mama zapakowała swoje rzeczy babcine mieszkanie stało się okropnie puste i smutne. Wszystkie książki popakowała w kartony i nie zostało nic pamiętam, że nawet bajkę o Kopciuszku zabrała.
Rozumiałam to, że potrzebowała wśród nowych ludzi pokazać się z najlepszej strony. Po to były jej potrzebne te wszystkie rzeczy, bo po tym jak miała tam mieszkać ludzie będą ją oceniali. My z babcią będziemy pewnie niewiele przebywały w domu. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że spadnie na mnie kolejne nieszczęście. Babcia zawsze mówiła, że nieszczęścia chodzą parami. Moje nieszczęścia zwykle chodziły stadami. Jednak wtedy w kucki ma podłodze jeszcze tego może na szczęście nie wiedziałam. Zaczęło mnie właśnie wtedy bardzo boleć serce. Czasami tak mnie kuło, że nie mogłam złapać powietrza i robiłam się sina i wpadałam w taką psychiczną panikę. Nikomu o tym nie mówiłam, bo uważałam, że nie powinnam nikomu sprawić kłopotów. Jak będę marudziła myślałam oddadzą mnie do domu dziecka. Taki dom był u nas na Pułaskiego, czasami zaglądałam tam przez płot na sieroty bujające się w trawie w kucki. Wszystkie były jakoś tak podobnie ubrane i chyba nie miały zupełnie niczego swojego.
Nic, więc nie mówiłam o tym sercu, dopiero kucharka babci z przedszkola, zauważyła, że nie chcę nic jeść i tak jakoś zapowietrzam się i sinieję i robię się zimna. Ona to zauważyła i powiedziała babci, że coś ze mną jest nie halo, po tym wyjeździe mamy. Niestety jeszcze nim mama wyjechała, spotkało mnie inne ogromne nieszczęście. Najgorsze było to, że dowiedziałam się o tym w ostatniej praktycznie chwili. Pani Janeczka, pan Tadeusz i Januszek przyszli do nas pożegnać się, bo okazało się, że wyprowadzają się do Tomaszowa Mazowieckiego. Januszkowi rodzice nie kazali nic mówić, bo twierdzili, że to może być dla mnie za duży cios.
Czy mogło zdarzyć się jeszcze coś gorszego niż porzucenie mnie przez mamę, gdy od 5 lat nie miałam już ojca. Co ja miałam mówić kolegom, gdy pytają mnie, dlaczego moi rodzice mnie porzucili a teraz jeszcze Januszek, jego też mi zabrali.
Jak ja miałam żyć bez Januszka, który był dla mnie jak brat. Budziliśmy się i za moment albo on przychodził do mnie albo ja do niego. Mamy na zmianę gotowały nam obiady, żebyśmy razem jedli.
Po obiedzie zawsze kładły nas na tzw. ciszę poobiednią do babcinego małżeńskiego dębowego łoża, gdzie razem rysowaliśmy różne obrazki i szeptaliśmy o tym, co będziemy robić następnego dnia. Jak ja miałam żyć, bez mamy, bez Januszka? Ten mój wewnętrzny płacz zatapiał moje serce. Było coraz gorzej. Rodzice Januszka z nim wyjechali następnego dnia, wtedy właśnie przyjechał do nas ten jak babcia go nazywała „fagas”. Pamiętam ten moment i nigdy go nie zapomnę. Podszedł do mnie przykucnął, jego czarne falujące włosy spadły mu na oczy – wyglądał jak cygan i powiedział do mnie, „O jaką piękną małą córeczkę mam”. Pamiętam te jego zbójeckie oczy – tak to powiedział jakby za chwilę miał mnie upiec na rozżarzonych fajerkach babcinego kuchennego pieca. Nawet przez sekundę, go nie lubiłam, mimo, że był piękny. Miał w oczach takie bestialstwo wyglądał jak diabeł. To moje pierwsze wrażenie było bardzo intuicyjne i bardzo trafne, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Nieszczęścia z nim związane zaczęły mnożyć się później, nie trzeba było długo czekać.

Mama jak pisałam potrzebowała mężczyzny choć ja wtedy tego tak nie postrzegałam, bo nie miałam pojęcia o tych wszystkich sprawach między mężczyzną a kobietą.
Wtedy sądziłam zwyczajnie, że chciała mieć pięknego mężą.
Nie myślałam o rodzeństwie, bo miałam wrażenie, że mama za dziećmi nie przepadała, zresztą podobnie jak moja babcia, która w przedszkolu, była świetną bizneswoman, choć wtedy mówiło się raczej super kierownikiem a raczej kierowniczką.
Tak naprawdę nie rozumiałam czemu mama wyjeżdża gdzieś na koniec świata – jak próbowałam to jakoś ogarnąć w mojej dziecięcej główce wychodziło mi, że chyba przez to, że nie urodziłam się chłopcem umarł z rozpaczy mój ojciec a mama obwiniała mnie o to i dlatego uciekała ode mnie jak najdalej, żebym nie przypominała jej nieszczęścia, którego byłam przyczyną.
Dzieci kombinują po prostej nie szukają skomplikowanych rozwiązań, najczęściej winę za wszystkie nieszczęścia świata biorą na siebie.
Ja się nie użalam nad sobą wręcz przeciwnie pokazuję jak mały człowiek kuma świat, jaki jest szczery w swoich relacjach z otaczającymi go ludźmi. Jest jeszcze niepopsuty przez nakazy i zakazy. Jeszcze nie próbuje udawać, żeby coś zyskać.
Szczery do bólu – do własnego bólu, bo w sumie, który dorosły zastanawia się, co w tych małych łebkach się wykluwa.
Dziecko widzi świat po swojemu szczególnie zaś wtedy, gdy dorośli nie ingerują w wychowanie dziecka.
Mnie w sumie nikt nie wychowywał do 6 roku życia, później jeszcze przez kolejne 7 lat też. Troską otaczała mnie Diana – czy dlatego chciałam na imię dać tak mojej córeczce.
Oczywiście rodzina mi nie pozwoliła/psie imię/a we mnie nie było dość asertywności, bo zawsze odkąd pamiętam to ja musiałam się z kimś liczyć, zaś nikt nie liczył się ze mną.
Tak było zawsze i tak pewnie zostanie.
Teraz na szczęście wiem, że w krytycznych sytuacjach mogę liczyć na córkę.
Jak to się w życiu plecie?
…………………………….
Kiedy mama wyjechała a ja miałam napisanych przynajmniej z 10 listów do niej poszłam do babci – już wtedy spędzałam całe dni w przedszkolu, bo w domu babcia twierdziła, że nie mogłam być sama.
Poszłam do babcinej kancelarii i poprosiłam ją o znaczek na list. Nie miała żadnego, kopertę miała, ale znaczki się skończyły. Babcia wtedy powiedziała do mnie „zobacz” otworzyła najniższą szufladę w biurku; „tu są drobne pieniądze, rodzice mi wpłacają na przedszkole a ja nie lubię takich drobniaków, bo mi się później gubią, więc wrzucam je tu a ze swoich dokładam do wpłat rodziców, żeby się zgadzało rozumiesz?”
Nie bardzo rozumiałam, ale kiwnęłam głową, że tak. Jak będziesz coś bardzo chciała sobie kupić, cukierka czy coś innego to z tych pieniędzy możesz brać i nie zawracaj mi głowy, bo ja nie mam czasu na takie sprawy.
Nie miałam kieszonkowego, ale w szufladzie było sporo drobniaków i wiedziałam, że jakbym coś chciała, to mogę z szufladzianych pieniędzy czerpać nie zawracając tylko babci głowy.
Jednak tego dnia jak babcia dała mi prawo do dysponowania pieniędzmi poinformowała mnie o innej sprawie, która kompletnie mnie rozbiła.
Powiedziała mi, że musiała Dianę wydać do dziadka, bo sama całe dni siedziała w domu, „dlaczego wszystko mi zabieracie?” Wtedy pierwszy raz zaczęłam płakać rzewnymi łzami, – „dlaczego?”- łkałam „nikt, kogo kocham nie może być ze mną, co ja wam zrobiłam. Przecież Diana mogła z nami przychodzić do przedszkola.” „Nie mogła to duży pies mogłoby się zdarzyć, że ugryzłaby jakieś dziecko” „Nigdy nikogo nie ugryzła, co Ty mówisz, czemu jesteś taka podła?” Było mi bardzo źle, że tak babci powiedziałam, ale to już było dla mnie za dużo.
Uciekłam na moje drzewo w przedszkolnym parku i z tej rozpaczy jak samotnik w swojej samotni żyłam tam przez kolejne 7 lat schodząc tylko na pójście do szkoły i wieczorem na pójście do pustego domu babci, z którego wszystko, co było mi drogie zostało wyprowadzone.

Kilka zresztą miesięcy później Dianę otruli sąsiedzi dziadka, bo rzucili trutkę na szczury do ogrodu. Już nie umiałam płakać z powodu jej śmierci, pamiętam tylko dziadzia Franka, jak przyszedł zapłakany do babci, ja myślałam wtedy, że to ciocia umarła, bo dziadek tak okropnie płakał. Babcia była smutna, ale widać było, że tego nie przeżyła jakoś boleśnie. Martwiła się o mamę – coś tam w tym Dziwnowie było nie tak. Wiedziałam mimo, że mi nie mówiły. Ciocia przychodziła późnymi wieczorami do babci i szeptały po kątach. 
Ja też martwiłam się o mamę, babcia mi powiedziała, że mama jest w ciąży i może będę miała brata lub siostrę. 
Jednak było coś jeszcze, babcia robiła paczki i wysyłała mamie. Nigdy mi nie pokazywała, co wysyłała i nie mówiła dlaczego.
…………………………….
Mówisz mi „obnażasz się w blogu”.

Ja się dotąd nie obnażałam, bo ludzie, którzy przez swój egoizm, ranili mnie, powodowali, że moje życie było pasmem nieprzerwanego płaczu, tego wewnętrznego głównie, bo zewnętrznie w sumie płakałam tylko kilka razy, Ci ludzie już nie żyją i uważałam, że to może jest nie fair, żeby pisać o zmarłych przedstawiając ich w może nie najlepszym świetle. Nie pisałam też o swoim życiu, bo wiesz jak to jest, mówi się „nie mów nikomu, co się dzieje w domu”. 
Jednak teraz jak mi powiedziałeś, że się obnażam pomyślałam, że może, choć jedna osoba dorosła, która to przeczyta zastanowi się zanim podejmie jakiekolwiek działania wobec dziecka jak to wpłynie na jego psychikę – na ile i jakie spowoduje cierpienie u tej małej istoty, która przecież jest w sumie bezbronna i to, co jej się należy to głównie - miłość. 
Ćd     
 Nie pamiętam tego momentu, gdy mama wyjeżdżała.
Kiedy się pakowała to pamiętam bardzo dokładnie?
Siedziałam cały czas w kucki. Często nawet mówiła idź do dzieci pobaw się.
Nic nie odpowiadałam. Byłam pewna, że jak nie będę się bujała jak te dzieci z domu dziecka, tylko tak jak skała będę kucała bez ruchu, bez najmniejszego drżenia to mamę weźmie litość i zrezygnuje i nie wyjedzie.
Do dziś tak mam, że jak się czegoś bardzo boję to zamieram i jest tak jakby mnie nie było, nawet chyba wtedy nie oddycham. Tam w tym pokoju też starałam się nie oddychać, może, dlatego bolało mnie serce. Sadzę, że na kanwie tego czasu powstał ten właśnie wiersz, choć oczywiście wiele później.
Akt litości
Zahipnotyzowany w oczach smutek.
Pasowa róża w wazonie.
Wyzwala je z sennego transu.
Współczują jej, czują jak umiera,
bez słońca, powietrza i wody.
One wiedzą - ile bolesnych chwil
jej podarowano.
………….
Wspaniałomyślne oczy,
gdyby mogły - darowałyby jej życie.
Pomogą jej jednak umrzeć - bezboleśnie,
całą swoja mocą smutku.
Uduszą ją płatek po płatku,
w mgnieniu oka.
Niech się nie męczy,
nie smuci, nie łudzi,
niech już nie czeka
na żadną darowaną chwilę.
Niech szybko skona.
…………….
Najpiękniejsza nawet pasowa róża w wazonie
Wcześniej czy później zawsze jest stracona.
            bajsza
Kiedyś poszłam w końcu na podwórko Jak już Januszkowie wyjechali. Strasznie dużo się przez te kilka dni zmieniło. Dzieciaki były w szkole, bo wszystkie były starsze ode mnie. Sama na podwórku wydawałam się sobie jakby większa i inna. Taka jakby dojrzalsza. Straciłam nadzieję, że uda mi się zatrzymać mamę. Straciłam nadzieję, że Bóg ześle na mnie tę łaskę posiadania choćby jednego rodzica.

Kilka domów dalej mieszkała Sabina, miała liczne rodzeństwo tylko ona była w moim wieku. Czasami chodziłam pod płot ich ogrodu, gdzie jej mama sadziła z Sabiną różne kwiaty i warzywa i bardzo jej zazdrościłam, że robią z mamą coś wspólnie. 
Miała też ojca – ogromnego człowieka, takiego drugiego wiele lat później widziałam w filmie. „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” na podstawie książki bodajże Janiny Broniewskiej. Pamiętam też książkę z przedszkolnej jabłoni tam właśnie dużo różnych książek przeczytałam, ale to już było później.
Ćd     
 Przespałam się ze 2 godzinki po obiedzie a teraz wbijam sobie kolejnego gwoździa do trumny. SŁODKIEGO - mianowicie opycham się czekoladą z orzechami. A co „mówi się trudno i kocha się dalej”.
………………………
Babcia też miała cukrzycę, nigdy nie widziałam jej z cukierkiem czy czekoladą.
Wtedy jadało się raczej takie cukierki sezamkowe, albo toffi.
A właśnie pierwsze 3 lata mojego istnienia babcia miała przedszkole przy plebanii w domu parafialnym przy kościele Marii Panny. 
Czasami mnie tam zabierała i pamiętam, że chodziłam wtedy do księży na plebanię w takim białym fartuszku z dużymi kieszeniami i tam każdy ksiądz miał w swoim pokoju taką zrobioną z szybek i kokardek bombonierkę a w niej czekoladowe cukierki.
Zawsze dotąd stałam u każdego w pokoju, póki nie pozwolił mi poczęstować się cukierkami, brałam 2 do każdej kieszeni 1 i to mi na jakiś czas starczało.
Więc tak naprawdę, księża nauczyli mnie żebrać.
Na szczęście nie musiałam mówić żadnych modlitw ani nic - udawałam niemowę, póki nie zapytali mnie, co lubię.
Wtedy ku ich zdumieniu zawsze odpalałam to samo „czekoladki”.
Byłam półsierotą, tak się wtedy mówiło. 
Mój ojciec nie przyjechał na mój chrzest, byłam godna współczucia.
Rodzina babci początkowo miała bardzo dobre relacje z księżmi.
Jeden nawet systematycznie odwiedzał ciocię siostrę babci. 
Babcia zaś chodziła do kościoła raz w roku ze mną do Grobu Pańskiego.
Nigdy więcej, no chyba, że był jakiś pogrzeb znajomych z kościoła wtedy też.
Ja małe dziecko z Januszkiem jeszcze ustaliliśmy, że Bóg nie istnieje, bo gdyby istniał to po pierwsze nie zabrałby mi ojca, po drugie nie dopuściłby by mama mnie porzuciła. No i oczywiście mówił Januszek czuwałby nad sierotą lepiej niż ja.
Pamiętam, że do tej konkluzji doszliśmy na trawie w rowie przed domem w tym samym rowie, w którym kilka lat później sąsiad chciał zabić garnkiem od gotowania żarcia dla świń moją babcię, ale ją uratowałam, bo narobiłam takiego wrzasku, że się wystraszył i uciekł a sąsiedzi wezwali policję. 
Babcia miała rozbitą głowę i dziurę na 3 cm, ale jakoś z tego wyszła.
Z tego, co pamiętam to chodziło o 2 świnie, które sąsiad hodował w komórce na podwórku. Przez nie pojawiły się ogromne szczury w komórkach i babcia wezwała specjalistów, żeby te szczury wytępić a sąsiad wściekł się, bo dali mu termin na wyprowadzenie tych świń z komórki i mówił, że prędzej babcię zabije nim wywiezie świnie na wieś. 
Wszyscy to słyszeli, ale nikt nie myślał, że może to spróbować zrobić. Był kierowcą w karetce pogotowia nie był bandziorem a jednak zaczaił się na babcię z tym garnkiem i mało jej nie zabił. 
Poszedł siedzieć za to na rok i miał jeszcze jakąś karę w zawieszeniu.
………………………….
Muszę to napisać, bo jest to niezwykle ważne. 
Jak moja mama za facetem szła jak w dym. To babcia, mimo, że od okupacji była bez mężczyzny, bo hitlerowcy w Oświęcimiu zastrzelili mojego dziadka nigdy, ale to nigdy nie interesowała się żadnym mężczyzną, żaden nie był w naszym domu. 
Patrząc na nią z dzisiejszego doświadczenia była czysta jak łza, – mimo, że była piękną kobietą. 
Byłam z nią zawsze przez pierwsze 13 lat życia i wiem, co mówię a obserwatorem byłam świetnym.
Napisałam o tym, bo, gdy księża jak sądzę załatwili dla babci na przedszkole pałacyk przy Partyzanckiej jej kontakty z kościołem ograniczały się do nielicznych imprez organizowanych w przedszkolu z ich udziałem.
Na początku takie imprezy typu choinka czasem się odbywały. Później babcia z nich zrezygnowała, bo władze przedszkolne naciskały babcię, żeby zapisała się do Partii. 
Ona powiedziała, że NIGDY, ale kontakty z kościołem ograniczyła do „0”.
Jakiś udział w tych naciskach musiała mieć niejaka pani Salska, bardzo czczona przez Komunistyczną władzę, wiem to stąd, że gdy już jak byłam nieco starsza przechodziłyśmy obok jej grobu, babcia, która była wówczas uosobieniem łagodności w każdym razie w moim odczuciu zaciskała zęby i mówiła „Pamiętaj to był mój największy wróg”
Mnie zaś życie nauczyło, żeby nie zadawać niepotrzebnych pytań, bo można tylko sobie zaszkodzić, – więc nie pytałam, czemu a ona nigdy mi tego nie powiedziała.
Mogłam spokojnie powiedzieć, że jak ja nie wtrącałam się do życia dorosłych to i oni dawali mi wolną rękę, niczego nie zabraniali i niczego nie nakazywali.
Moje wzorce etyczne czy moralne były wzorcami naturalnymi, wynikającymi z obserwacji świata dorosłych a przede wszystkim z obserwacji przyrody.
Oczywiście nie mały udział w ukształtowaniu mnie miały książki, początkowo bajki głównie Andersena, później takie jak „Uczennica z pierwszej klasy”. Książki Centkiewiczów „Wyspa mgieł i wichrów”, „W lodach Eisfiordu”,  Biała foka”czy „Szkarłatny żagiel" W końcu młodzi „pryszczaci” „Pożegnanie z Marią” Borkowskiego, czytałam też wiersze zawsze wiersze kochałam.
W przedszkolu długie samotne dni, gdy już z zimna nie dało się siedzieć na drzewie spędzałam w toalecie, między 1 piętrem a strychem.
Ta część była odgrodzona od pomieszczeń przedszkolnych, wchodziło się z poręczy na schodach, jednym skokiem na równoległe schody prowadzące na strych.
Tam stworzyłam sobie pokoik z lustrem do nauki makijażu, prowizorycznym biurkiem z kartonowego blatu opartego o umywalkę i oczywiście fotelem na muszli klozetowej.
Były tam 2 koce i można było podkładając pudło kartonowe przespać się nawet.
Egzystowałam tam chyba z 4 lata niezauważona przez nikogo. 
Drzwi były zamykane na wyjmowaną klamkę i dodatkowo na klucz.
Pewnie nigdy bym nie wpadła, gdybym zamykała zawsze swoją pakamerę na klucz.
Niestety nie zawsze to robiłam. 
Gdy poszłam do szkoły musiałam gdzieś się podziać, po lekcjach, żeby nie zwracać uwagi przedszkolaków. Babcia miała bardzo mały gabinet i nie lubiła jak się po nim plątałam.
W kuchni gdzie kucharka pani Ciszewska była moim dobrym duchem też za bardzo nie mogłam, ze względu na Sanepid. Zostawała szatnia dzieci albo natryski, ale jak tam było odrabiać lekcje.

Najlepiej było w piwnicach, ale klucze od nich miał woźny i nie zawsze tam można było się dostać. Wymyśliłam tę pakamerę w nieużywanej toalecie i wszystko długo było super.
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj

Archiwum bloga