sobota, 25 kwietnia 2015

Czyżby UZDROWIONA?

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 125
˜˜*°°*˜˜
 25 kwietnia  
~~~~~~~
Zastanawiam się, co mnie uzdrowiło.
Muszę jeszcze gdzieś to sprawdzić, ale zapomniałam dzisiaj użyć tabletkę o 18 i godzinę się spóźniłam z tą o 23 – zmierzyłam cukier, bo sądziłam, że mógł mi podskoczyć z powodu odstawianie niechcący leków. Co się okazuje cukier miałam idealny 94 i aż się wystraszyłam, bo tabletkę wzięłam o północy i pomyślałam, że jeśli zadziała to cukier może mi zbytnio spaść. 
Nie spadł mam 96 i to jest dziwne ogromnie, bo dzisiaj zjadłam dużego loda i normalnie po lodach zawsze mi podskakiwał. 
Może cukrzyca mi po prostu przeszła. Jem sporo smalcu, bo zrobiłam przepyszny i może to on mnie uleczył albo Marek tymi drinkami – he, he sama już nie wiem, co mi tak dobrze zrobiło.
Powinnam napisać coś jeszcze o Warszawie, ale widzę, że nikogo to nie interesuje, więc sobie na razie odpuszczam. 
Umówiłam się na niedzielę z moim znajomym z Wiednia na kawę, więc powinnam zrobić się na bóstwo, czuję się śliczna, choć pewnie nie wyglądam lepiej niż przed tą Warszawą, ale wyleczyły mi się oczy – dość solidnie je maluję i znów są piękne. 
~~~~~~~
Dzisiaj zainstalowałam nowy licznik do roweru, który Marek kupił mi w jakimś markecie, żebym wiedziała ile i jak szybko jeżdżę - ostatni popsuł się i nie potrafiłam go zreperować.
Marek dzwoni skype wieczorami – cieszy mnie to, bo nasza relacja bardzo pięknie się zadzierzgnęła w koleżeństwo – to bardzo cenne wśród tych poszukiwań ideału, że coś po bliższym poznaniu się zostaje. Czujemy oboje, że lubimy się i cenimy swoją indywidualność, szanujemy swoje wnętrze i rozsądnie oceniamy ewentualne perspektywy. 
 ~~~~~~~
Spotkałam dzisiaj koleżankę z ogólniaka. Właściwie to ona mnie zauważyła idąc po drugiej stronie ulicy, krzyczała do mnie po imieniu. Patrzyłam na nią i nie poznałam - tak bardzo ją choroba zmieniła - matko słodka moja rówieśnica jest wrakiem człowieka. Mówiła, że ma wiele chorób, cała się trzęsła, wychodzą jej włosy - wyglądała bardzo źle - powinnam się z nią umówić na kawę - wzięłam od niej telefon - trzeba ją troszkę podładować psychicznie może jakoś pomóc - koniecznie - jest też sama - dziecko jedyne w USA. Mówiła, że teraz nie ma czasu ale może pod koniec czerwca będzie wolniejsza - żebym tylko nie zapomniała. Kolegowałyśmy się trochę w ogólniaku. To zobowiązuje - trzeba jej pomóc jeśli tylko ona zechce.
Z tego miejsca wyruszam codziennie na moją rowerową trasę.

piątek, 24 kwietnia 2015

Pasjonaci!!!

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 125
Ć.dalszy Warszawskiej przygody
˜˜*°°*˜˜
 24 kwietnia  
~~~~~~~
Miałam być oczarowana. 
Wiadomo - oczywiście Warszawą, ale już pyszne jadło, cudowne grejpfrutowe drinki, dla mnie najcieńsze z możliwych, bo wiadomo, że mnie „ne nado”. 
Słuchałam opowiadania zatytułowanego List do Irenki", smarowałam chleb przepysznym smalcem. 
List był zabawny a autor wstawiony, więc gestykulował przy nim zacinał się w pięknych deklamacjach ubarwionych minami z Jasia Fasoli zawieszał się, by podładować jeszcze bardziej nastrój.
Stół był zastawiony różnymi pysznymi kiełbaskami, warzywami i owocami wyczarowanymi sałatkami, ale nic nie przebijało tego fantastycznego smalcu, którego smak zapomniało mi się z powodu nieużywania.
~~~~~~~
Dzisiaj smaży się mój z cebulką, jabłkiem, pieprzem czosnkowym i na koniec wrzucę jeszcze ze 3 pieczarki pokrojone w drobną kosteczkę.
~~~~~~~
Leżałam na salonowej dziecięcej kanapie z podkulonymi nogami a on czytał swoje opowiadania dumny z siebie pokazywał artykuły gazet, gdzie stało czarne na białym, że wygrał kolejny konkurs. 
~~~~~~~
Warszawa nie znosi patosu, zmiesza z błotem każdego, kto zbyt patetycznie w niej się wypowie jakakolwiek nie byłaby ta wypowiedź. Tutejsi ludzie, Ci nieliczni, którzy mieszkają w niej od zawsze, byli tyle razy wdeptywani w błoto, umęczeni, sponiewierani i poniżeni, że dzisiaj ktokolwiek próbowałby do nich mówić w sposób patetyczny spowoduje w nich przekorną zawadiacką minę jak u chłopaka z Brudna czy Ochoty i wyszydzi artystyczny patos, zdrapując go jak ze ściany do gołej kości.
 Autor wielu opowiadań mówił. 
Weź Ewę Demarczyk w Krakowie była honorowana i podziwiana, ale w Warszawie, zj…li ją równo, kładł przy tym dłonie na oczy w geście dziecięcego płaczu, ale jednym okiem tym krzywszym łypał na moją minę, bo nie wiedział jak bardzo może w artystycznym zapędzie się rozpuścić w dosadności sformułowań.
~~~~~~~
Nie zawsze chwytasz podteksty, nie zawsze się śmiejesz, oj trudno Cię rozśmieszyć biadolił. 
Ano padnięta po północy tyci byłam i nie do śmiechu mi na tej przykrótkiej i wąskiej kanapie ze spadkiem w kierunku stołu. Dobrze, ze choć jest się na czym zatrzymać myślałam. Nie pozwalał używać słowa myślałam" - nie rób takich rzeczy jak nie umiesz, zrobisz sobie jeszcze krzywdę. Już to co niby miało być śmieszne, pokazywało jego nieco szowinistyczny stosunek do kobiet.
~~~~~~~
Późne wieczory spędzałam na robieniu porządku w jego komputerze, bo chyba podobnie jak z dziewczynami, używał go chętnie, ale nie bardzo dbał o to, co później z nim się dzieje. 
Nieczyszczony od 10 lat wszystko na pulpicie luzem jak łóżkowy barłóg, nigdy nie defragmentowany ruszał się jak ślimak, na liściu sałaty.
~~~~~~~
Chyba z dziewczynami przynajmniej zaczynał lepiej, bo ja na powitanie dostałam cudne fioletowe frezje, później też się starał, ale był zbyt szczery w tych swoich opowieściach i czasami mówił za dużo a ja wyciągałam bardzo słuszne i oczywiste wnioski przez co robiłam się trudniejsza. 
Lubił śpiewać fragmenty kabaretowych piosenek znał ich tysiące i zaśpiewywał się w zależności od sytuacji w windzie w markecie za kierownicą wszędzie. To nie była dziewczyna łatwa, oj nie łatwa i dlatego potrafiła tę rzecz zagmatwać aż do stopnia nie słychanego” W sumie nie chodziło o łatwość czy nie, ale coraz częściej padało sformułowanie „baba” – całkiem jak mój łódzki lekarz, który kobiet nie cenił a wręcz przeciwnie uważał, je za jedenastą plagę świata.
~~~~~~~
Mareczek uwielbia Agnieszkę Osiecką, była jedyną, której pamięci nie profanował, nie powiedział o niej złego słowa wręcz przeciwnie piał hymny pochwalne przynajmniej raz dziennie. 
Odnosiłam wrażenie, że większym szacunkiem darzył te, których nie udało mu się zaciągnąć do łóżka.
Miałam szansę na pośmiertny szacunek, bo mimo wszystkich zabiegów, połowicznie udało mi się ominąć ten stopień naszego poznawania, choć nie wiem czy nie powinnam przypadkiem jednak żałować. Czasami drażni mnie ta purytanka we mnie, kiedyś taka nie byłam.
~~~~~~~
W ogrodzie zakwitła czereśnia w czasie mojej nieobecności, jakoś wena do dłubania w ziemi nie wróciła do mnie w tym roku, ogród jakoś mnie nie pociąga, przynajmniej na razie. 
Potrzebuję raczej kontaktów z ludźmi nie banalnymi nie prozaicznymi poszukuję ludzi pełnych swoich pasji, pikanterii i muszę się liczyć, że trafię na nawiedzonych dziwaków, czasami nieobliczalnych, czasami histerycznych, bo przecież nie zawsze potrafią okiełznać własną rozbuchaną naturę.
~~~~~~~
Jak przystało na autora licznych opowiadań, opowiadał mi fantastyczne historie np. o zbieraczu złomu, który przy okazji stworzył pod Warszawą muzeum nie tylko motoryzacji a na poparcie swojej opowieści zabrał mnie do niego, gdzie kompletnie odleciałam, bo nie sądziłam, że istnieją takie miejsca, które powstały wysiłkiem jednego tylko człowieka. 
~~~~~~~
Widziałam również i jego/właściciela/ i on sam robił równie duże wrażenie jak eksponaty, które udało mu się zgromadzić. 
Cudem uniknęły przerobienia na żyletki czołgi T-34 i T-85, które grały "Rudego 102" w serialu "Czterej pancerni i pies." 
Uratował je Zbigniew Mikiciuk, właściciel Muzeum Motoryzacji i Techniki w podwarszawskich Otrębusach. 
Dziesięć lat temu zgłosił się do niego człowiek, który prowadził skup złomu z informacją, że ma do sprzedania czołgi. - Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, z przerażeniem stwierdziłem, że są to czołgi z "Czterech Pancernych" - wspomina tamto wydarzenie Zbigniew Mikiciuk. - On chciał sprzedać, ja chciałem kupić, szybko dobiliśmy targu.

Dziś w Otrębusach można oglądać kilka czołgów, które "wcielały się" w rolę "Rudego 102", między innymi ten, który w serialu grał najwięcej. Można go poznać po numerze "36" na wieżyczce. - Bardzo łatwo rozpoznać go na filmie, bo między innymi w scenie z "machniom", gdzie żołnierze zamieniają żabę na scyzoryk, jest zbliżenie na czołg i wyraźnie widać wytłoczony ogromny napis "36" - mówi Zbigniew Mikiciuk. Niestety, ze względów finansowych, nie wszystkie czołgi udało mu się odkupić. Część z nich faktycznie skończyła jako żyletki". Zgromadził też imponującą kolekcję samochodów, rowerów, bicykli, wózków, motorów i innych ciekawych sprzętów.


po prawej Zbigniew Mikiciuk opowiada o swoich zbiorach.
Wchodząc w Internet sprawdziłam, że to nie jedyne takie miejsce – matko słodka jak ja niewiele wiem o ludziach i ich pasjach
To bardzo budujące, bo mam świadomość, że wciąż jeszcze liczy się coś więcej niż "głębokie studnie bezdenne".

czwartek, 23 kwietnia 2015

Warszawskie szaleństwo!!!

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 125
˜˜*°°*˜˜
 23 kwietnia  
~~~~~~~
Zaproszona przez pisarza, warszawiaka, z co najmniej 3 pokoleń, swojego rodzaju erudyty, żeglarza, pieśniarzo-kabareciarza, kawalarza i zatwardziałego kawalera, ze skłonnościami do młodych dziewcząt, malarza, kucharza z wymuszonego życiem wyboru i miłośnika wytrawnych trunków w jednym - dałam się ponieść Warszawskiej fali jak pustej bali szamotanej falami na oceanie życia.
~~~~~~~
Nigdy nie jest tak, żeby na tylu płaszczyznach kolebać się jak w bluesie i do tego wyślizgiwać się z konwenansów jak piskorz – jakieś zadry muszą, być, bo człekiem miota i nie raz wyrżnie w burtę.
Wbrew zaleceniom ochrony gatunków wymierających nie jest objęty żadną ochroną i przez to balansuje bardzo wysoko między 5 piętrem mokotowskiego wieżowca – jachtem na mazurach, procą na parapecie i pistoletem na plastikowe kulki w srebrnym citroenie sam tocząc nierówną i bezlitosną walkę z nadmiarem ptactwa zostawiającym paskudne ślady swojej obecności na jego ulubionym autku czy balkonie, ciekawe jak to ptactwo mazurskie traktuje.
Ta jego agresja wobec ptaków jest jak ćwiek w pustym mózgu i zupełnie rozbieżna z humanizmem jego trzeźwego szlachetnego wnętrza.
~~~~~~~
Po alkoholu budzą się w nim koszmarne cienie, wariackie przemyślenia, jakieś lęki, nocne koszmary i wtedy staje się nieobliczalny, lecz niestety przy moim wypracowanym latami stoickim spokoju dla wszelkiego rodzaju dziwaków i podejrzanych autoramentów popijających nie tylko piwko pewnie już nie pierwsze po prostu w końcu wymięka.
~~~~~~~
Nigdy dotąd nie miałam okazji sprawdzać jak i czy to działa na człowieka z rozkudlonymi przemyśleniami, tak skomplikowanego wewnętrznie i tak podkręconego procentami. Hi, hi gdybym była w innych relacjach i bardziej zadrinkowana może dałabym się wkręcić w tę słowną walkę nie do wygrania – jednak abstynencja również słowna dawała mi nie tylko przewagę, ale i kapitalne efekty łagodzenia potwora.
Zastanawiałam się, czemu człowieka tylu talentów, tak dręczą sprawy, na które przecież, choć bardzo chciałby nie może mieć nawet najmniejszego wpływu.
~~~~~~~
Kawka rozdziobała wieprzowe polędwiczki złożone w torbie foliowej na balkonie, bo lodówka pękała w szwach.
Przyjął to na klatę, ale już kiełkowała mu w głowie chęć odwetu. Zastrzelę, syknął a mnie nagle ogarnęło przerażenie.
~~~~~~~
Miałam plany, co do pobytu w Warszawie, ale on tyle opowiadał o sobie miejscach i ludziach, że zwątpiłam.
Lepiej jest zdać się na niego i pozwolić ponieść się fali jego wspomnień.
Jestem zawsze otwarta na wszelkiego rodzaju propozycje, bo uznaję, że warszawiak wie lepiej, co warto pokazać komuś, kto po latach wpada nagle do stolicy z prowincji.
~~~~~~~
Meteo nie miało dla nas dobrych wieści, zima miała wrócić z deszczem, śniegiem i mrozami.
Ciepłą kurtkę zabrałam schodzone a raczej zjeżdżone sportowe buty w modnym kolorze mięty z brylancikami po bokach, co miało znaczenie, gdyż miały jedyną biżuterię, jaką oprócz koralików do bluzek trzymałam w przegródce nowiutkiej walizki.
Pierwszy dzień upłynął nam na zwiedzaniu mokotowskich jeziorek a właściwie stawów i koników spod Służewca w szalonym wietrze oraz mieszkania - Mareczkowych obrazów własnych i odziedziczonych, tysiąca drobiazgów poutykanych gdzie popadło, zdjęć rodziny, która już odeszła i która ciągle jeszcze ma z nim kontakt i gotowaniu żurku przeze mnie. Na początek postanowiłam pokazać, co potrafię, później już pozwoliłam się gościć.
Mieliśmy też poznać się lepiej, więc On opowiadał a ja słuchałam, bo wbrew pozorom słuchać też potrafię.
~~~~~~~
Dostałam za krótkie łóżko w salonie – dawało mi to pewien niekompletny komfort - uszanowano moje poczucie niezależności, choć jak się później okazało wbrew przekonaniu, że kobiety stworzone są do rodzenia, pichcenia, brodzenia i tłumienia nerwów - może nawet jak nie posłuszne do przeciągania pod kilem.
Jakby ktoś nie wiedział to Kil (niem. Kiel) w nomenklaturze żeglarskiej wzdłużne denne wiązanie szkieletu kadłuba statku, inaczej stępka.
Tak czy inaczej mniej więcej to tyle, co ciągnięcie za rozbrykanym źrebakiem nieposusznej delikwentki i to wszystko po podpisaniu ustawy o przeciwdziałaniu przemocy.
Nic przyjemnego. Sama sobie się dziwię, że tak spokojnie znosiłam ataki chłopa na niewątpliwie uroczą kobiecość powiewnych racji kobiecej nacji.
Tak czy inaczej, jeśli te ataki obliczone były na sprowokowanie mnie do agresji, spełzły na panewce, – czyli wyprowadzić się z równowagi nie dałam i uśmiechałam się jakby nie trafiały do mnie zaczepki pisarza o bardzo kontrowersyjnych poglądach i cudownym barwnym języku, chyba momentami nie gorszym od Hłaski.
~~~~~~~
Muszę się ociupinę przespać, bo mózg mi się lasuje. To dopiero początek mojej wyprawy. 
Teraz po pierwszej nocy w domu wsiadam na rower, bo bardzo za nim się stęskniłam jadę w las a później kupię sobie smalec, bo ugościł mnie takim smalcem, że znów się w nim zakochałam. 
Jak wrócę napiszę więcej z Warszawskiej przygody, która banalna w żadnym razie nie była.


niedziela, 12 kwietnia 2015

Hulaj - że, hulaj

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 124
˜˜*°°*˜˜
 12 kwietnia  
~~~~~~~
O rany, ale sobie dałam w kość wczoraj przejechałam rowerkiem z 2 przerwami 45 km. Ostatnio dopadł mnie taki szalony humor, czuję się szczęśliwa i szczęście mnie rozpiera po prostu.
Byłam na bardzo długiej wycieczce rowerowej, przy okazji pojeździłam sobie na hulajnodze w sklepie.
Pana trochę zmroziło i był ciekaw czy dla wnuczka chcę kupić hulajnogę. Powiedziałam, że dla siebie to kazał młodemu sprawdzić, jaki ma udźwig - okazało się, że 100 kg i wyobraźcie sobie nie zarwała się pod moim ciężarem. Fajna sprawa tylko ma za małe kółka.
Jest jakiś trend ostatnio we Włoszech, ponoć wszyscy hulają na hulajnogach do tego wystrojeni w stroje motorzystów. Powiedziałam panu, żeby sprowadził w bardziej odlotowych kolorach, na chromowanych kółkach i lżejsze - żeby po złożeniu wchodziły do plecaka i nie urywały pasków.
Do tego żeby sprawdził farbę na desce, bo na tej, którą próbowałam już prawie nie było wzoru, bo od prób jak sądzę starł się prawie całkowicie. Trzeba było widzieć minę młodego i tego starszego z magicznym lewym okiem skierowanym w sufit. „Czego jej się na stare lata zachciewa?”.
Później zaczęłam wypytywać, czemu te rowery na balonowych oponach są takie drogie i czy są też damki, czy one są do jeżdżenia po plaży. Jak pięciolatka zasypałam panów pytaniami. Wykurzyli się chyba a ja głosikiem słodkiej naiwnej pytałam dalej czy sprowadzą do sklepu też damki na takich balonowych oponach, najlepiej pasuje mi rozmiar koła 28 albo jeszcze lepiej 29, bo ostatnio się zdarzają.
Po paru minutach musiałam wyjść, bo by mnie chyba wystawili w pełnym rowerowym rynsztunku przed sklep, gdy spytałam ich czy jest duży hałas jak się gwoździa złapie w taką balonową oponę i jak wygląda sprawa utrzymania równowagi, czy po prostu koło nie zaczyna buksować z takim obszernym kapciem. Temu starszemu to zwichrowane oko się zamknęło i zacisnął zęby, już jestem spalona na jakiś czas w tym sklepie, młody to wyszedł na ulicę, żeby zobaczyć, czym przyjechałam i trochę mu kopara opadła, jak zobaczył mojego mustanga Superbirke.
Jeszcze sobie otworzyłam torbę pod ramą i wyjęłam z niej na przekąskę pokaźnych rozmiarów truskawkę po tym frustrującym hi, hi panów dialogu, jak się mówi jak dyskusja jest w trójkę - trialog? Zadowolona z siebie pojechałam na dworzec PKP i okazuje się, że jest od nas kilka połączeń do Warszawy, ale najlepsze jest o 9.10 tylko mam problem, bo kasa biletowa nie sprzedaje biletów, znaczy chyba jest nieczynna, ale może było już za późno, bo napisane było, że czynna do 14 tej.
I co ja mam jeszcze napisać jak stopy mam na szyi, matko słodka przejechałam wczoraj 45 km, co jak wół stoi na rowerowym liczniku.
Co prawda w sumie na 2 razy z 3 przerwą na kawkę u kuzyneczki, z którą cały okres licealnych wygłupów przemieszkałyśmy w jednym pokoju, namiętnie słuchając winylowych płyt Wydrzyckiego.
Przy okazji wyobrażając sobie Wasiliszki z babinkami w siermiężnych chustach i gumo-filcach nie pojmując jak taki oryginał mógł wzrastać na takiej głuchej wsi i nie zmarnować się.
Oczywiście kończyło się to zawsze ogromną burą, bo wiadomo Wydrzycki się „wydzierał” - tak komentowała jego kultowe pieśni cała stateczna rodzinka, pełna niezrozumienia dla jego wokalnego talentu.
Oczywiście prorokując nam, że jak on skończymy i wyleją nas w końcu z ogólniaka za nieuctwo.
Zawsze jak się spotykamy chichoczemy się jak wtedy z byle, czego tak było i wczoraj.
Wróciłam do domu szczęśliwa i obolała jak dawno mi się nie zdarzało.
Jadę rozjeździć zakwasy. Rozjeździłam zakwasy, pogoda cudna, kupiłam rybki i zjadłam na obiadek. Chyba szczęście odchodzi - nie jesteśmy wszak młodzi.

Archiwum bloga