czwartek, 15 października 2015

Orzechowy czarodziej

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 154
˜˜*°°*˜˜
15 października.
Skończyła się złota jesień a ja nie zrobiłam nawet jednego zdjęcia.
Zaczęły się pluchy – wyszłam do ogrodu zebrać resztki orzechów, ktoś już wyzbierał zostało może, ze 2 kilogramy. 
Deszcz padał mi na odkryte nerki, taki rodzaj hartowania się, mam nadzieję, że nie przepłacę tego chorobą.
~~~~~~~
Pamiętam z dzieciństwa zbieranie orzechów w babcinym przedszkolu.
Panowie - rodzice z Komitetu Rodzicielskiego wchodzili na drzewa i trzęśli a orzechy leciały jak grad z deszczowej chmury.
Nie raz orzech pacnął nas w głowę.
Dzieci personelu - już uczniowie szkoły uwijali się pod drzewami zbierali orzechy w fartuchy szkolne lub rozciągnięte swetry i znosili do ogromnych wiklinowych koszów. 
Najczęściej każdy miał swój kosz i zawody polegały na tym, kto najszybciej zapełni kosz.
Później kucharki i sprzątaczki znosiły kosze do bawialni wyłożonej gazetami i rozkładały orzechy tak, by jeden na drugim nie leżał. To był swojego rodzaju przedszkolny jesienny rytuał, odkąd pamiętam.
Raz nawet narobiłam brochu, z tymi orzechami. 
Miałam wtedy 6 lat. Mama wyjechała do swojego nowego męża nad morze a ja zostałam sama bez ojca, który od 5 i pół roku już nie żył i bez mamy, która zostawiła mnie z zapracowaną i zakochaną w swoim przedszkolu babcią.
Wtedy nie było zerówek, więc niby chodziłam do przedszkola. Faktycznie włóczyłam się samopas, po różnych przedszkolnych zakamarkach.
Najczęściej przesiadywałam w piwnicach przedszkola, które były wyłożone białymi kafelkami i jak twierdził przedszkolny woźny była w nich kiedyś za czasów okupacji, gdy przedszkolny pałacyk, był własnością Niemca – rzeźnia.
Były tam jeszcze różne rzeźnickie urządzenia.
Pan Woźniak opowiadał mi różne wymyślone jak dzisiaj sądzę historie między innymi dotyczące ukrytego przed ucieczką Niemców skarbu.
On zresztą sam czytał i nawet tłumaczył jakieś niemieckie zapiski z grubych i pożółkłych zeszytów, opukiwał ściany szukając dźwięku innego jakby pustej przestrzeni pod spodem. Tak mnie w to wkręcił, że za dnia rozkopywałam łyżką ogród pod drzewami.
Znalazłam kiedyś nawet jakąś niemiecką monetę, łyżkę z niemieckim napisem, cudny kamień jakby bordowy z takimi biało szarymi żyłkami – wyglądał jak ukrychnięta rękojeść pistoletu i super fajną benzynową zapalniczkę, którą zresztą podarowałam woźnemu, bo czasami kurzył fajkę.
~~~~~~~
Pan Woźniak przyjeżdżał z Dobronia to jest jakieś 15 km w jedną stronę na rowerze zawsze wcześniej, żeby załapać się na spóźniony obiad i zostawał na noc w przedszkolu.
Miał w piwnicach super urządzony pokoik, przy kotłowni, gdzie zimą było cieplutko. Były tam książki, stare wiklinowe poniemieckie mebelki, nawet fotel bujany ze skórą chyba barana.
Mnóstwo poniemieckich książek z cudnymi obrazkami. 
Leżały w ogromnej skrzyni, jakby przygotowane do wywiezienia.
Takich książek u nas nie pamiętam, większość naszych miała ilustracje z rysunków zamiast zdjęć a te niemieckie encyklopedie, i inne miały takie przyklejane zdjęcia cudne kolorowe ilustracje.
Lubiłam do niego chodzić a on traktował mnie jak wnuczkę, czasem miał dla mnie cukierka, czasem niesamowitą opowieść wyczytaną jak twierdził z niemieckich książek.
Kiedyś powiedział mi nieopacznie, że zbierał u siebie w Dobroniu orzechy i znalazł w jednym taką grubą lichę.
Miał już ją zjeść a ona przemieniła się w malutkiego ludzika i powiedziała mu, że spełni jego jedno życzenie - jak tylko daleko odrzuci skorupkę orzecha z nim oczywiście.
„Powiedziałem mu, że chcę być bogaty i wyrzuciłem skorupkę bardzo daleko”.
No i co? Zapytałam zaciekawiona. Myślę, że spełni obietnicę tylko trzeba poczekać. Wzięłam jednego małego nożyka z piwnic poszłam do gabinetu babci podkradłam klucz od bawialni, gdzie suszyły się orzechy i rozpoławiałam je. 
Szukałam lichy, która miała zamienić się w maleńkiego czarodzieja - przez tydzień chyba.
Rozpołowiłam prawie wszystkie orzechy w końcu ktoś mnie przyłapał. 
Tak bardzo chciałam, żeby, choć mój ojciec do mnie wrócił z zaświatów.
Pan Woźniak twierdził, że tacy ludzie, którzy kogoś bliskiego zostawili, mogli raz wrócić na trochę z powrotem na ziemię.
Ja chciałam bardzo, żeby, choć na rok mój tata wrócił do mnie.
Niestety w przedszkolnych orzechach nie było lich a ja straciłam nadzieję. 
Z rok później, gdy już poszłam do pierwszej klasy właziłam na jabłonkę kosztelę i szukałam na niej liszek, ale i tam te, co były - nie zamieniały się w małego czarodzieja. 
Straciłam nadzieję, że ktoś się nade mną ulituje i pomoże mi odzyskać ojca.
~~~~~~~ 
Czasami zastanawiam się, czy nie szukam go do dzisiaj i dlatego tak trudno znaleźć mi partnera, bo chciałabym, żeby kochał mnie tak jak się kocha swoją małą córeczkę a takich mężczyzn w moim otoczeniu nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga