Bajsza
Wszelkie
podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie
przypadkowe. Hi, hi
~~~~~~~~~~~~~~
3 maja 2017
Było
naprawdę super, hotel „Złoty młyn” najfajniejszy ze wszystkich dotychczasowych
hoteli.
Apartament
bardzo wygodny i dość gustownie urządzony.
Jedzenie w porcjach ogromnych – jak
dla tirowców – nie do przejedzenia.
Atrakcje – kręgle nie graliśmy, była jeszcze
sala gier, ale nie
odnaleźliśmy jej.
Pierwszy
dzień pogoda kiepska, ale później cudownie.
Mój
inspirator jak zawsze słodki. Dobrze mi z nim, wypoczywamy wspólnie i to jest
bardzo miłe.
Drugiego dnia pojechaliśmy do Bogusławic na zawody
i do Wolborza –
odnowić wspomnienia z dzieciństwa.
Wolbórz jest miejscem, w którym spędzałam,
co roku wakacje od 8 roku życia do 18
. Moja ciocia organizowała tam obozy
sportowe dla Liceów Pedagogicznych ja zaś jeździłam z nią, jako wolny strzelec –
znaczy nie zmuszana do uczestniczenia w żadnych zajęciach sportowych, ale
chętnie przyłączająca się do grup, gdy jakieś zajęcia mnie zainteresowały.
Wśród kadry oprócz cioci, która była zawsze naczelnym hi, hi wodzem, byli
najlepsi nauczyciele i trenerzy z całego województwa łódzkiego. Niektórych
nazwiska pamiętam do dzisiaj. Jackowscy, żona i mąż ze Zduńskiej Woli czy
Łasku, p. Krysia nazwiska nie pamiętam, Pan Jurek Sroka mój późniejszy trener
lekkoatletyczny. Pan Szklennik chyba z Łodzi. Gimnastyk, który potrafił na sali
gimnastycznej robić takie ćwiczenia, że mnie małemu dziecku dech zapierało w
piersi. Sala gimnastyczna w Wolborzu była z prawdziwego zdarzenia, miała
podwieszaną równoważnię i kółka. Przypominała sale Sokoła. Ja nigdy wcześniej
takiej sali nie widziałam, więc chętnie zakradałam się do niej, gdy nie było
zajęć i uczyłam się skakać przez skrzynie i kozła, gramoliłam się na
równoważnię i uczyłam się po niej spacerować.
Chodząc po dziedzińcu wolborskiego Pałacu – dawnej siedziby Biskupów Kujawskich przypominały mi różne zdarzenia.
To był taki powrót po latach w świat dzieciństwa.
Od czasu ostatniego mojego wakacyjnego pobytu w Wolborzu byłam tam przynajmniej kilka razy.
Jest to miejsce zaczarowane, które rozbudza dawne emocje.
Nigdzie chyba w czasie wakacji nie czułam się tak dobrze jak tam. Pamiętam Elę, córkę dyrektora ówczesnego Liceum Leśnego, które w ciągu roku mieściło się w kompleksie pałacowym.
To Ela pierwszy raz, gdy miałam 9 lat pokazała mi bogusławickie ogiery i ona namówiła swojego trenera, by nauczył mnie za oporządzanie koni jazdy na jednym.
Był bardzo spokojny/ogier/ i chyba na emeryturze, co mu kiedyś strzeliło do łba, że wyrwał się ze ścieżki do lasu a mnie wysadził z siodła tego nikt nie odgadł.
Suma sumarum skończyło się to w Pogotowiu piotrkowskim, gdzie chirurg przez 2 godziny wyjmował mi żużel z pleców.
Chodząc po dziedzińcu wolborskiego Pałacu – dawnej siedziby Biskupów Kujawskich przypominały mi różne zdarzenia.
To był taki powrót po latach w świat dzieciństwa.
Od czasu ostatniego mojego wakacyjnego pobytu w Wolborzu byłam tam przynajmniej kilka razy.
Jest to miejsce zaczarowane, które rozbudza dawne emocje.
Nigdzie chyba w czasie wakacji nie czułam się tak dobrze jak tam. Pamiętam Elę, córkę dyrektora ówczesnego Liceum Leśnego, które w ciągu roku mieściło się w kompleksie pałacowym.
To Ela pierwszy raz, gdy miałam 9 lat pokazała mi bogusławickie ogiery i ona namówiła swojego trenera, by nauczył mnie za oporządzanie koni jazdy na jednym.
Był bardzo spokojny/ogier/ i chyba na emeryturze, co mu kiedyś strzeliło do łba, że wyrwał się ze ścieżki do lasu a mnie wysadził z siodła tego nikt nie odgadł.
Suma sumarum skończyło się to w Pogotowiu piotrkowskim, gdzie chirurg przez 2 godziny wyjmował mi żużel z pleców.
Na szczęście nie
zostały żadne ślady.
W sumie nie miało to zdarzenie wpływu na mój pociąg do
koni.
Każdego
roku wyrywałam się do Bogusławic, nawet wtedy, gdy Ela wróciła z rodziną do
swego ukochanego Sopotu ja dalej chodziłam jeździć na koniach.
Koniki zaś inspirowały mnie od czasów Wolborza zawsze jako modele do moich zdjęć.
Później kupiłam
sobie kompletny strój amazonki i choć nie startowałam w zawodach czułam się
rodziną
bogusławskich koniarzy.
Cudownie
było to wszystko sobie przypomnieć raz jeszcze. Musieliśmy wrócić, bo mój
przyjaciel 2-ego szedł do pracy.
Chętnie zostałabym tam dłużej.
+
+
Najcudowniejszy sen na świecie
Poszłam
jeszcze sobie pospać i miałam sen o rany, ale cudny. Byłam w Warszawie na castingu
fotograficznym.
Jakaś
firma zaproponowała fotografom casting, dla tych, którzy potrafią zrobić w
trudnych warunkach najfajniejsze zdjęcia. Spotkałam kilku znajomych fotografów,
przeszliśmy 1 etap kwalifikacyjny i dostaliśmy zadanie.
Mieliśmy
sfotografować narciarzy w czasie jazdy z góry.
Jakaś
góra była pod Warszawą i tam wszystko miało się odbyć. Dostałam tylko buty
narciarskie, takie raczej do biegówek, rower i mapkę na zdjęciu do telefonu.
Wsiadłam na rower i pojechałam, bo za 3 godziny miałam na AWF-ie wykład z
psychologii a wykładowca odnotowywał obecności.
Byłam spokojna,
bo 2 raz studiowałam tak mi się te studia podobały, że mogłabym tam studiować
kilka razy.
W
jednym z moich snów poszłam drugi raz na studia nikomu nie przyznając się, że
mam już je skończone.
Miałam
mieć tego dnia wykład, więc musiałam się spieszyć.
Nic na
tym castingu nie powiedzieli, o co konkretnie chodzi. Tylko, że wszystko, co
nas zaintryguje mamy fotografować a zdjęcia przesłać do następnego dnia na
mailowy adres firmy z nickiem a nie nazwiskiem.
Ruszyłam
na rowerze w tych butach narciarskich, co było robić. Trasa prowadziła z górki
i po jakichś schodach, więc trzeba było uważać, żeby sobie zębów nie wybić i
aparatu nie rozbić.
Gdy
tylko skończyły się schody szli goście weselni i młodzi z obu stron z trudem
można było ich minąć.
Zrobiłam
kilka zdjęć, bo kto dzisiaj puszcza przez wieś takie weselne orszaki.
Wyglądało,
że dojechałam na peryferie Warszawy.
W
oddali majaczył wyciąg narciarski, ale wyglądało na to, że stał.
Cała okolica
była zasypana śniegiem narciarzy nie było widać. Skoro już tu jestem. Może tam
na górze mają dla mnie narty pomyślałam.
Postanowiłam
w tych butach narciarskich wspinać się po drewnianych schodach.
Kto
widział mnie jak po tym zeszłorocznym wypadku z tramwajem szarżuję na schodach
wie doskonale, czym było dla mnie to poświęcenie.
We
śnie na szczęście kolana nie bolały a adrenalina rosła. Schody były bardzo
wysokie tak mniej więcej jak, na co najmniej 9 piętro całe ośnieżone. Jedyne
ułatwienie stanowiły takie jakby worki na kapcie przywiązane do prętów poręczy.
Na schodach kłębił się wręcz tłum młodzieży i dzieciarni, ludzi w moim wieku
nie było wcale.
A
‘propos wieku to sądzę, że chyba miałam z jakieś 10 lat mniej w tym śnie. To
też jest zaletą snów, że wiek w nich dostosowuje się do okoliczności. Dziwne,
bo jak mi się śni, że fruwam, to zawsze jestem w wieku dziewczęcym i mam białą
długą koszulinę do kostek – taką jak nocną z długimi szerokimi rękawami, które
na wietrze imitują skrzydła. Tym razem byłam w cienkiej krótkiej puchowej
kurteczce takiej jak ma mój przyjaciel. W ekrii spodniach i podobnych butach
narciarskich, poza kostkę, ale o wiele lżejszych niż moje kneissleye buty
zjazdowe. W końcu wskrobałam się na szczyt i tu zaczyna się to, co
najpiękniejsze.
Bez nart w samych butach zjeżdżałam długimi łukami, pokładając
się wręcz w dół. Zapomniałam, robić zdjęcia.
Jazda na nartach a nawet bez nart
jak się tak da jest jak narkotyk. Zjechałam praktycznie pod bramę AWF – oczywiście spóźniłam
się na wykład. Opowiedziałam profesorowi moją przygodę, ten tylko westchnął i
uśmiechnął się – też pewnie wolałby zjeżdżać z góry niż siedzieć na wykładzie a
za oknami wiosna a nie zima.
Skręca mnie w żołądku trzeba pomyśleć o jakimś obiedzie, a miałam pracę w garażu zrobić.
Skręca mnie w żołądku trzeba pomyśleć o jakimś obiedzie, a miałam pracę w garażu zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam