Bajsza
Wszelkie
podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie
przypadkowe. Hi, hi
11 kwietnia
2019 r
~~~~~~~~~~~~~~
W końcu zaczynam
przechodzić całkowicie na Insulinę.
Dostałam drugą - długo działającą no i wynik ostatniej nocy, był zaskakujący 73 nie wiem chyba za nisko.
Zjadłam kawałeczek tortu, który na tę okazję kupiłam i po pół
godzinie podniósł się do 134. Rano 143, tylko nie na czczo, bo ratowałam się w
nocy tym tortem.
...........................
Biorę tę insulinę na wyczucie. Wczoraj dwa razy wzięłam tę
długodziałającą w odstępie 8 godzin. Chyba za krótki był odstęp. Dzisiaj
zamierzam o 8.00 wziąć 5 jednostek i kolejne wieczorem o 21.00 jeśli będzie taka
konieczność.
Mam tabletkami zniszczoną jak sądzę wątrobę i najwyższy czas
przejść wyłącznie na Insulinę.
Trudno jestem już w tym wieku, że na cuda w leczeniu cukrzycy
nie mam, co liczyć. To tyle z pokładu słodkości wewnętrznej, której mi nie
brakuje.
………………….
Teraz troszkę o szaleństwach – oto pierwsze.
Za 44 dni jadę nad
morze. Zaczęłam już pakować takie rzeczy, które muszę zabrać. Nie ciuchy tylko talerzyki,
garnki, zioła, serwetki, całą techniczną, że tak powiem stronę potrzebnych
rzeczy tam na miejscu.
Tam właściwie wszystko jest, ale jestem obrzydliwa i musiałabym
nie wiem jak szorować i dezynfekować, żeby je używać - wolę zabrać
najważniejsze rzeczy swoje.
Przeznaczyłam na to dużą torbę Pumy, może zmieszczą się tam
jeszcze w środkowej przegrodzie buty, bo też ich minimum 4 pary muszę zabrać.
Jeszcze nie wiem, czy mi przyślą te świecące, je wzięłabym na nogi.
Wszystko, co pakuję zapisuję, bo za 30 dni mogę zapomnieć, co
tam w tych bocznych kieszeniach poupychałam.
……………………..
Postanowiłam napisać słów kilka o zdjęciu z poprzedniego postu a
właściwie serii zdjęć z Talara.
Już kiedyś o tym pisałam, ale warto przypomnieć.
Zwrócił mi na to uwagę mój znajomy, który był zachwycony tym
zdjęciem.
………………..
Moja historia Talara zaczyna się w stanie wojennym, gdy z 10
letnią córeczką, pojechałam motorem, po mąkę na chleb do młyna.
Nie znałam tego miejsca i nie wiedziałam, że zrobi ono na mnie
takie wrażenie.
Dzisiaj Wikipedia o Talarze mówi tyle; Talar - osada położona w
województwie łódzkim, w powiecie pabianickim, w gminie Dobroń (nad Grabią,
dopływem Widawki).
Przez wiele lat, formalnie aż do 2008, była częścią wsi
Ldzań.
Powstała, jako osada młyńska.
Pierwszy właściciel młyna w Talarze o nazwisku Mikołaj Tatarka
notowany jest 8 października 1568.
Obarczony on został należnością 60 grzywien za wybudowanie
drugiego już młyna.
Młyny w Talarze widnieją także na mapach z przełomu XVIII/XIX w.
Pod koniec XIX w. młyn na prawym brzegu Grabi spłonął, lecz
wkrótce został odbudowany.
Ten młyn pracował do 1965 i mełł 4 tony zboża na
dobę.
Także drugi młyn (lewobrzeżny) pochodzi z XIX w. Zachowały się w
nim wszystkie urządzenia, lecz turbinę zastąpił silnik elektryczny.
Ostatnim właścicielem młynów była rodzina Fiszerów/tych, których
kojarzymy z nartami/, po czym młyny upaństwowiono i oddano w użytkowanie
Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska z Dobronia.
Po zaprzestaniu produkcji młyny przeszły na bezpośrednią
własność gminy Dobroń.
Okoliczne stawy są zarybione i w części z nich można odpłatnie
uprawiać wędkarstwo.
Na skraju lasu między Talarem a Morgami i Rokitnicą powstało
wiele domków letniskowych i miejscowość ta stała się lokalną atrakcją
turystyczną.
Oczywiście wtedy mąkę w 10 kg worek dostałam - nie musiałam nawet
płacić za nią młynarzowi, bo zaimponowałam mu tym, że sama chcę piec chleb.
Szczegóły opisałam we wcześniejszym poście.
Cierpliwy jak poszuka to znajdzie wśród ponad 700 tytułów.
Teraz chcę napisać o tym, że miejscowość a właściwie młyny i
przylegające do nich stawy kompletnie mnie oczarowały.
Pojechałam tam 2 raz jesienną
w pogodny bardzo słoneczny dzień i zrobiłam wiele zdjęć.
Później jeździłam wielokrotnie,
zabrałam kiedyś innej jesieni
tam Agę, gdy przyjechała wtedy z Grecji z wizytą do domu.
Pojechał z nami też
Szabaj.
Było bardzo gorąco i piesek chciał się ochłodzić wskoczył do stawu i
tak śmierdział w samochodzie, że z trudem wróciłyśmy do domu.
Samochód zaś tak przesiąkł jego zapachem, że żadne perfumy nie
pomagały cuchnęło tam przez jakiś miesiąc.
Wrócę jednak do zdjęć sam młyn cały aż po dach zasypany mąką i
gra ostrego światła, wpadającego przez nie duże okna, robiła niesamowite
wrażenie
na mnie, jako fotografie.
Nigdy takich pomieszczeń nie fotografowałam, nie ukrywam, że
martwiłam się o aparat
i pyły unoszące się w powietrzu.
Jak tam wchodziłeś już po chwili, te mączne pyły osiadały na
tobie.
Trzeba było poruszać się bardzo delikatnie, choć i to nie wiele
pomagało, bo mąka fruwała wszędzie.
Zdjęcia, które tam zrobiłam warte były tego poświęcenia.
Choć wtedy, gdy zaczynałam nie byłam pewna czy coś z nich będzie..
Taka myśl mi w głowie wiruje;
To tylko część z nich i niekoniecznie te najpiękniejsze.
Szczęśliwym się
tylko bywa - dla tych chwil warto żyć.
To tak apropo’s robienia zdjęć,
szykowania się do wyjazdu i smaku dzisiejszych pierogów, który jeszcze łaskocze
moje podniebienie.
.
OdpowiedzUsuń