Gdy odlatują motyle
Wszelkie
podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie
przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści
– jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/
mnie mój 2 blog
Rozdział 30
Gdy przylatują motyle...
Wiosna…budzę się ze świadomością, że lada chwila zobaczę
drugiego motyla, bo pierwszego już widziałam.
Bielinek kapustnik chyba? Był taki żółciutki jak dojrzała
cytryna.
Z tymi motylami to wiele historii w moim życiu się łączy.
Nawet, gdy moszczę się o poranku w łóżku, żeby po połknięciu
porannego diaprelu jeszcze troszeczkę się ogrzać sennymi marzeniami, czuję się
jak motyl i boję się, że cielsko Szabaja postrąca mi pyłek ze skrzydeł nóg
moich.
Ja się moszczę on się na moich nogach sorry – uwala, żebym bez jego
wiedzy nie mogła gdzieś odfrunąć, a mimo to jestem ciągle jak motyl szczególnie
o tej porze roku.
W nocnej koszulce w siąpiącym deszczu wysiałam rzodkiewki pod
płotkiem ogrodu, bo wczoraj Janusz mój brat przypomniał mi, że to już pora.
Wysiałam i przyfrunęłam do mieszkania, żeby osuszyć skrzydełka jeszcze pod
kołdrą.
Zaczęły wracać motylkowe wspomnienia.
Wczoraj na pogrzebie
dowiedziałam się, że też już umarła moja uczennica Jola.
Od dawna poważnie chorowała. Gdy ostatnio kilka lat temu rozmawiałyśmy myślała, że pokonała chorobę.
Kiedyś mnie strasznie rozśmieszyła, była polonistką a przyjęło się domniemywać,
że humanistki to postacie uduchowione niesamowicie a ona hi, hi odpaliła dyrektorowi
taki tekst, że muszę wykropkować licząc na Twoją wyobraźnię „Panie dyrektorze
to jest proste jak k….psa. Wszystkich zamurowało a młody dyrektor tylko spłonął
rumieńcem. Ktoś powie, że to niebywałe prostactwo, ale ja uważam, że paru
dyrektorom, gdybym kiedyś tak odpaliła chodziliby koło mnie jeszcze większym łukiem,
czasami z prostakiem trzeba postępować właśnie tak, choć ja zawsze byłam za
subtelna za motylkowa.
Kiedyś znalazłam taki list napisany jak sądzę do mnie – matko słodka
jak to dawno temu było a ciągle myślę jakby to było wczoraj.
" Wiosenna
Łączka, 12 kwietnia 2004
Najwspanialszy Motylu!
Spodziewam się, że list, który teraz właśnie trzymasz,
zaskoczy cię.
Nie co dzień przecież otrzymujesz pocztę i to w dodatku
od nieznajomych.
Mam nadzieję jednak, że go nie zlekceważysz, przeczytasz
do końca i zamieścisz gdzieś, nawet w najbardziej nieciekawym zakątku swojego
serduszka.
Skoro
dla Ciebie jestem osobą zupełnie obcą, wypadałoby się przedstawić. Kłopot
w tym, drogi Motylu, że ja wciąż sam nie wiem, kim jestem. Zbyt duża część
mojej i tak króciutkiej, żuczej egzystencji została zmarnowana. Za mało jeszcze
wiem o całym otaczającym mnie świecie, niewiele zdołałem się nauczyć, nie
wszystko jeszcze potrafię ubrać w odpowiednie słowa. Czasem ciężko jeszcze mi
uporządkować w głowie to, co widzę, co słyszę, co się dzieje… Każdy następny
dzień umacnia w mnie przekonaniu, że za mało rozumiem, a to, co już się
zdarzyło, nigdy nie wróci…
Tym,
co tak bardzo odmieniło moje życie, było kilka lat spędzonych w zamknięciu…
Tylko dlatego, że Ktoś postanowił zniewolić mnie w czterech ścianach
tekturowego pudełka po zapałkach… To naprawdę potworne uczucie, nie zdążysz
nawet nacieszyć się światem i własnym jestestwem, gdy więżą cię samego w
zupełnej ciemności, w niewypełnionej niczym pustce, w dźwięczącej każdym moim
oddechem ciszy…
Zapewne
zastanawiasz się, czemu w tak tragicznej sytuacji nie podjąłem próby buntu,
oswobodzenia, ratunku… Otóż, starałem się, walczyłem… Nie pomagało, gdy
mocowałem się z kartonowymi murami wszystkimi trzema parami odnóży… Brakowało
mi sił, by jeszcze głośniej krzyczeć, a słowa zaczynały więznąć mi w gardle… Bo
z oczu gorzkimi strumykami zaczynały toczyć się łzy… W pewnym momencie zupełnie
zrezygnowałem, poddałem się, przestało mnie cokolwiek obchodzić… Usiadłem tylko
skulony w najdalszym kątku i zapłakałem… Tak jak nigdy… Tak bez ustanku, bez
końca, bez ukojenia, bez nadziei… Bez sensu…
Zupełnie
zatraciłem poczucie czasu, sam już nie pamiętam, jak długo tkwiłem w tej samej
pozycji, z twarzą żuczka mokrą od drobnych, owadzich łezek…Wiem tylko jedno,
nadszedł taki moment, że zupełnie zapomniałem, gdzie jestem… Że stałem się
obojętny na własne odczucia, na otaczający smutek, moją osobistą żałobę…
Pamiętam, że pokochałem klatkę, której jednocześnie nienawidziłem… Zmuszono
mnie do miłości dla sztucznego świata… Dla Ciebie to może dziwne i
nienaturalne, ale nie umiałem przypomnieć sobie, jak wygląda „zewnątrz”… Nie
mogłem przypomnieć sobie, jak wyglądają żuki, jak wyglądam ja sam… Żałowałem,
że nie nauczyłem się na pamięć czułków, trzech par nóżek, błyszczącego
pancerzyka… Wyobrażałem sobie, jak bardzo mój musiał zszarzeć, zblaknąć od
przytłaczających trosk…
Aż
pewnego dnia stał się cud… Zupełnie nagle, zupełnie bez przyczyny Ktoś otworzył
pudełko. Oślepiło mnie światło słońca, za którym zaczynałem usychać z tęsknoty…
Poczułem, jak promyczki delikatnie pieszczą mój grzbiet swoim ciepłem… Ale
nagle zacząłem się bać… Oduczyłem się przecież zwykłego życia, straciłem swoje
miejsce…
Ale
właśnie wtedy zobaczyłem Ciebie… Latałeś tak beztrosko… Zazdrościłem Ci tej
wiecznej wolności, radości z życia, tego spokoju, sielanki… Wodziłem za Tobą
wzrokiem tak długo, dopóki moje oczy znosiły blask bijący od Twoich tęczowych
skrzydeł. Brakowało mi tchu… Feeria kolorów, zapachy, które za sobą
przyniosłeś… Delikatne dźwięki… To dzięki Tobie na nowo zapragnąłem wszystko
odkrywać… Po kolei…I wtedy Cię pokochałem… Na ślepo, intuicyjnie, bez żadnej
wiedzy o miłości… Dopiero potem uświadomiłem sobie, że Ty przecież jesteś
Motylem… Żyjącym ideałem piękna, którym ja nigdy nie będę… A Ty nigdy nie
zwrócisz uwagi na okaleczonego nieszczęściem Żuczka, samotnego, drżącego,
opuszczonego…
Teraz,
gdy już tyle o mnie wiesz… Gdy zdecydowałem się przed Tobą otworzyć… Spodziewam
się, że w dalszym ciągu zastanawiasz się, po co ktoś taki jak ja do Ciebie
napisał…
Chcę
ci serdecznie podziękować… Za to, że nieświadomie dałeś nadzieję… Że pojawiłeś
się jak mesjasz, jak postać z obrazka, którą stawiasz sobie za wzór… Za to, że
stałeś się dla mnie niedoścignionym celem, mobilizacją do wszelkich działań… Do
dziś staram się być takim motylem pośród żuczków… Dążę do tego, by w oczach
pozostałych stać się pięknym i kolorowym… By także mnie podziwiano… To dzięki
Tobie mój pancerzyk dziś lśni piękną czernią, dzięki Tobie zdołałem jakoś
zebrać siły…
Chciałbym
też, żebyś pamiętał, że gdzieś na świecie jestem ja… Osoba, której zapaliłeś
światełko, w którą wlałeś iskierkę życia… Nie musisz się poczuwać do
odpowiedzialności za mnie. Ten list to taki mały dar ode mnie. Od mojego
żuczego serca. Niech zagości w twoim motylim sercu.
Najserdeczniej
pozdrawiam, życzę wszystkiego dobrego.
Czarny Żuczek”
Żuczek nawet czarny też może stać się cudny!!!
Ten list nie jest przypadkowy, uświadamia, że istnieją dwa
światy ten pełen trosk, ludzkiej obojętności, zawiści, zazdrości, oziębłości
duchowej i moralnej, materializmu dążenia do coraz to lepszych, zabawniejszych
gadżetów, mocy władzy i ten drugi –
ŚWIAT MOTYLICH MARZEŃ.
Każdy z nas je ma
tylko nie każdy ma odwagę przyznać się do nich, boi się, że go wyśmiejemy,
uznamy za mięczaka, niedostosowanego, albo wręcz wariata.
Ten drugi świat pozwala nam realizować najcudowniejsze pomysły,
pozwala nam być takim, jakim jesteśmy naprawdę. Ten drugi świat czasami
mościmy jak skrzydełka nad ranem w rozgrzanej pościeli i nim wrócimy do tego skomercjalizowanego
świata, gdzie wszystko przelicza się na $ czy Euro i gdzie nie wolno nam być sobą.
Zastanawiam się czy jest takie miejsce skąd przylatują motyle, gdzie człowiek
nie musi niczego udawać - może właśnie tam fruwają między pierwszymi wiosennymi
kwiatami moja Halinka, ciocia, Jola, Zbyszek, Sławek, Michał, czy Ania, która
pewnie dziś właśnie robi tam rekonesans.
Cudownych
lotów kochani, a tym, co tu ze mną jeszcze ciągle szukają motyli życzę, by,
choć przez chwilę pomyśleli, że przyjdzie taki dzień, GDY - TRZEBA BĘDZIE SOBIE
WYBACZYĆ – to, czego inni, mimo, że może nam wybaczyli, ale ciągle zapomnieć
nie potrafią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam